– Oczywiście Niemcy mają prawo do swojego zdania. Podobna sytuacja miała miejsce ok. 10 lat temu w stosunkach Austria – Czechy. Austria gwałtownie protestowała przeciwko budowie elektrowni jądrowej Temelin w Czechach, blokowano nawet drogi z Austrii do Czech. Efektem tego było wzmocnienie społeczeństwa czeskiego, które uznało, że Austriacy ingerują w ich wewnętrzne sprawy. Od tej pory Czesi w dużej części są za energetyką jądrową – mówi prof. Andrzej Strupczewski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku.
Podobna sytuacja była pomiędzy Austrią a Słowacją. Austriacy użyli wszystkich wpływów, aby uniemożliwić sfinansowanie elektrowni jądrowej Mochovce z EBOiR. Efekt był taki, że Słowacy powiedzieli, że nie będą brali pieniędzy z tego banku, lecz wezmą pożyczkę z Francji i Rosji. Początkowo Słowacy dawali Austriakom możliwość kontroli stanu bezpieczeństwa elektrowni Mochovce, ale potem powiedzieli, że skoro Austria sprzeciwia się pożyczce, to nie będzie mieć prawa do kontroli bezpieczeństwa. Rząd austriacki uznał potem oficjalnie, że strategia austriacka w tej sprawie była błędem, który spowodował napięcie w stosunkach Austrii ze Słowacją i skutkował tym, że Austriacy stracili wszelki wpływ na rozwiązania w elektrowni Mochowce.

Walka polityczna

Reklama
– Stanowisko rządu niemieckiego wobec polskiego programu jądrowego jest bardzo wyważone, powściągliwe i spokojne. Jak widać, Niemcy nie chcą powtarzać błędu austriackiego. Protesty przeciwko elektrowni jądrowej w Polsce przyszły od niemieckich organizacji społecznych – dodaje prof. Andrzej Strupczewski.
Jego zdaniem trzeba na to patrzeć przez pryzmat realiów politycznych w Niemczech. Tam trwa bardzo ostra walka o władzę pomiędzy CDU-CSU a SPD i Zielonymi. Właściwie szanse są wyrównane, w związku z tym walka jest bardzo zacięta, a energetyka jądrowa jest używana jako jeden z zasadniczych argumentów w tej grze. Kanclerz Angela Merkel zdecydowała się usunąć ten argument z walki politycznej wewnątrz Niemiec, ale jej przeciwnicy uważają, że w dalszym ciągu mogą grać tą kartą, wykorzystując Polskę. Wobec tego mobilizują swoich członków rzekomym zagrożeniem dla Niemiec. Polski program jądrowy dopiero powstaje i można w niego ingerować. Można mobilizować swoich członków i mieć gwarancję, że będą głosowali we właściwy sposób w wyborach niemieckich. Jeśli w Niemczech zmienią się władze i rząd stworzy koalicja SPD – Zieloni, to naciski na Polskę wzrosną.
– Przed ostatnimi wyborami federalnymi do Polski przyjechał ówczesny minister środowiska Niemiec i częścią jego kampanii wyborczej były antynuklearne wystąpienia. Jedno z nich było relacjonowane przez media niemieckie. Wówczas SPD i Zieloni przegrali, obecnie szanse są wyrównane. Więc jak dojdą do władzy, to na pewno środki na to, aby prowadzić propagandę antynuklearną w Polsce za pieniądze niemieckie, będą większe – twierdzi prof. Andrzej Strupczewski.

Różne interesy

Pod koniec listopada 2011 r. wicepremier Waldemar Pawlak spotkał się z premierem Brandenburgii. Rozmawiali m.in. o polskim programie jądrowym. Prof. Andrzej Strupczewski zwraca uwagę, że interes landu Brandenburgii i interesy Polski nie muszą być i nie są takie same. Tak samo jak interesy Niemiec i Francji nie są takie same w zakresie energetyki jądrowej. Jednak UE przyjęła zasadę, że każdy kraj decyduje sam, czy chce mieć energetykę jądrową, czy nie.
– Parlament Europejski popiera energetykę jądrową. Przed trzema laty przyjął uchwałę, która mówi, że energetyka jądrowa jest największym źródłem czystej energii i że bez niej nie można spełnić celów ekologicznych. Każdy kraj, który wyrzeka się energetyki jądrowej, wpływa na ekonomikę UE – w domyśle wpływa niekorzystnie, ponieważ ceny energii idą w górę – mówi prof. Andrzej Strupczewski.
Tomasz Chmal, ekspert Instytutu Sobieskiego, dodaje, że na swoim terenie niech Niemcy robią to, na co mają ochotę, ale nie powinni mieć wpływu na to, co dzieje się poza ich granicami. To nie jest bilateralnych stosunków polsko-niemieckich, tylko stosunków europejskich. Jeżeli Niemcy mają jakieś pomysły np. co do stress testów elektrowni jądrowych i sposobu ich przeprowadzania, to niech artykułują to w Brukseli i niech w tym obszarze ścierają się np. z Francją, a nie narzucają nam jednostronnie pewne rozwiązania.

Unijne starcie

Tomasz Chmal spodziewa się, że racje dotyczące energetyki jądrowej będą się ścierały na poziomie Komisji Europejskiej. Jego zdaniem, jeżeli sami wdamy się w dyskusje z Niemcami, to jesteśmy na z góry straconej pozycji. W UE są kraje, które na energetykę jądrową patrzą inaczej niż Niemcy, to nie tylko Francja, lecz także Finlandia czy Szwecja.
Tomasz Chmal przypomina, że na terenie Unii Europejskiej rolę prawodawczą pełnią instytucje UE, które wydają standardy i zalecenia i mają prawo narzucania systemu prawnego państwom członkowskim UE. Jeśli już, to powinniśmy iść w kierunku regulacji europejskich a nie stosować się do pomysłów jednego z naszych sąsiadów. Jego zdaniem regulacje dotyczące energetyki jądrowej na poziomie unijnym są mało prawdopodobne, chociaż definitywnie nie można ich wykluczyć.