„Bruksela” – tak od lat brzmiało skrótowe określenie Unii Europejskiej i jej skomplikowanych mechanizmów decyzyjnych. Ale dziś w tej roli nazwę belgijskiej stolicy powinien zastąpić Frankfurt. Od wybuchu kryzysu Europejski Bank Centralny nie tylko zyskał niepomiernie większą władzę niż Komisja Europejska i Parlament Europejski razem wzięte, lecz także uratował strefę euro i cały dorobek integracji, podczas gdy przywódcy Unii na kolejnych szczytach nie byli w stanie ustalić konsekwentnego planu działania. Nową rolę EBC wkrótce będzie można dostrzec gołym okiem. Dosłownie. W metropolii nad Menem, która przekształciła się w największy ośrodek finansowy państw unii walutowej, wyrastają dwie 45-piętrowe wieże, które w 2014 r. staną się nową siedzibą Banku Centralnego. Z wysokości 185 metrów prezes Mario Draghi będzie miał widok nie tylko na budynki, w których mieszczą się oddziały największych banków komercyjnych Europy i na czołowe lotnisko kontynentu, ale na teren rozciągający się wiele kilometrów dalej.

Biura szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso i tymczasowego (wybranego na 2,5 roku) przewodniczącego europarlamentu Martina Schultza takiego komfortu nie dają. Z piątego piętra widok nie jest ciekawy: zasłania go oddalona o kilkadziesiąt metrów ściana jednego z wielu brukselskich wieżowców. – To więcej niż symbol. Nową siedzibę EBC, w której będzie pracować dwa razy więcej urzędników niż w dotychczasowym budynku, zaczęto budować w październiku 2008 r. – niemal dokładnie w momencie, gdy wybuchł finansowy kryzys. Ale od tej pory nikt nie podważał sensu tej inwestycji.

>>> Czytaj też: Mapa polskiego bezrobocia. Zobacz, gdzie najtrudniej o pracę

Bank Centralny stał się filarem Unii Europejskiej, ostatnią deską ratunku dla utrzymania Wspólnoty, więc jego ekipa musi mieć dobre warunki pracy – mówi DGP Karel Lanoo, ekspert brukselskiego Europejskiego Centrum Analiz Politycznych (CEPS). Budowa doszła już do dwudziestego dziewiątego piętra i wieżowiec szybko pnie się w górę. Ale pozycja drugiego po amerykańskiej Rezerwie Federalnej najważniejszego banku świata umacnia się jeszcze szybciej. Tu postawienie symbolicznej wiechy, która tradycyjnie powinna zwieńczyć powstanie zasadniczej konstrukcji budynku, mamy już za sobą. Przełom nastąpił 18 listopada, zaledwie dwa tygodnie po objęciu sterów EBC przez Mario Draghiego.

Reklama

– Od tej pory EBC stał się instytucją, która ma największy wpływ na kierunek rozwoju strefy euro, a pośrednio całej europejskiej Wspólnoty. Większy nawet niż kanclerz Angela Merkel – podtrzymuje w rozmowie z DGP Marc Stocker, główny ekonomista Europejskiej Konfederacji Przedsiębiorców BusinessEurope. W ten jesienny dzień uwaga wszystkich mediów była skoncentrowana na negocjowaniu przez ministrów finansów „paktu fiskalnego”, czyli nowego porozumienia nakładającego surowe kary na te kraje Eurolandu, które dopuszczą się nadmiernego długu i deficytu budżetowego. Tyle że podobne zapisy już od 13 lat funkcjonują w innym unijnym pakcie (o stabilności i rozwoju), a ostatnio były powtórzone w zestawie dyrektyw przyjętych przez Parlament Europejski i Komisję Europejską (tzw. sześciopak) i nigdy nie były stosowane.

– W tym samym czasie we Frankfurcie działo się coś zupełnie nowego, co przejdzie do historii jako dzień, w którym uratowano strefę euro – nie ma wątpliwości Ralph Atkins, dziennikarz „Financial Timesa”.

Super-Mario robi rewolucję

Tego dnia Draghi zaprosił na kolację prezesów 25 największych banków komercyjnych Europy. Odmówił tylko jeden: szef Deutsche Banku Josef Ackermann. Nawet dla tych starych wyjadaczy świata finansjery, przywykłych do podejmowania decyzji o transakcjach wartych dziesiątki i setki milionów dolarów, to spotkanie było niezwykłe. – Czułem zdenerwowanie, wręcz niepokój. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że chodzi o moment przełomu – relacjonował później prezes Unicredit Federico Ghizzoni. Unia znalazła się na zakręcie. Po trzech latach kluczenia i wahań przywódców zarządzający rynkami finansowymi doszli do wniosku, że już nie tylko Grecja i Portugalia, ale nawet Włochy i Hiszpania mogą okazać się niewypłacalne.

Nie tylko rządy tych państw zwlekały z zaciśnięciem pasa, ale także Niemcy i Francja nie chciały dać gwarancji, że w razie potrzeby przyjdą z pomocą krajom, z którymi dzielą wspólną walutę. – Wszyscy bali się efektu domina. Jeśli bankructwo ogłosi Grecja, to dlaczego nie miałyby tego zrobić Włochy i Hiszpania? Dlaczego nie miałaby się rozpaść cała strefa euro? Inwestorzy na wszelki wypadek zaczęli likwidować swoje pozycje w Eurolandzie, euro zaczęło pikować, a rentowności obligacji „peryferyjnych” państw unii walutowej gwałtownie szybować w górę – wspomina z rozmowie z DGP Fabian Zuleeg z European Policy Center w Brukseli.

Na tę zapaść nałożył się kryzys bankowy. Instytucje finansowe przestały sobie wzajemnie udzielać pożyczek, rynek kredytowy – krwioobieg gospodarki – zamarł. – Banki nie chciały już przyjmować obligacji i nieruchomości pod zastaw udzielanych kredytów, w ogóle przestały ufać innym bankom. W ten sposób Unia płaciła cenę za zaniechanie rzetelnych stress- -testów, które już trzy lata temu przeprowadzili Amerykanie – podkreśla Zuleeg. I dodaje: Dla wszystkich stało się jasne, że tyko jedna instytucja może uratować unię walutową: EBC.

Draghi, elegancki profesor o spokojnym głosie i wyważonych ruchach, nie wydawał się odpowiednim człowiekiem, by podjąć się radykalnej zmiany strategii EBC. Kilka tygodni wcześniej, gdy ważyły się losy jego nominacji, brukowiec „Bild Zeitung” poparł jego kandydaturę, nazywając go „najbardziej niemieckim spośród włoskich ekonomistów”. Niemieckim, czyli ściśle trzymającym się litery mandatu EBC, niemal dokładnie spisanego ze statutu Bundestagu: walka z inflacją, zakaz finansowania długu publicznego, obsesyjna niezależność od polityków. Ale 21 grudnia Draghi podjął najbardziej ryzykowną decyzję w swoim życiu. Tego dnia bank uruchomił największą pożyczkę preferencyjną w swojej historii o wartości prawie pół biliona euro (drugie tyle zostanie oddane do dyspozycji banków na przełomie lutego i marca).

Dla instytucji finansowych propozycja była niezwykle atrakcyjna: trzyletni kredyt był oprocentowany na zaledwie 1 procent przy inflacji sięgającej prawie 3 procent. Nic dziwnego, że już w pierwszych dniach z oferty skorzystały 552 największe banki Unii Europejskiej. Eksperci nie mieli wątpliwości, że nastąpił przełom. – Ta operacja oznacza koniec EBC w kształcie, jaki znaliśmy do tej pory.

Z jednego z najbardziej ortodoksyjnych banków centralnych świata przekształcił się on w instytucję, która znacznie bardziej przypomina Rezerwę Federalną – komentował dziennik finansowy „Financial Times Deutschland”. Prezes EBC, który ze względu na śmiałość działania zyskał już przydomek Super-Mario, zerwał z ostrożną polityką poprzednika, który zgodnie ze statusem banku dbał przede wszystkim o utrzymanie stabilności cen. Pod kierunkiem Włocha unijny Bank Centralny zdecydował się natomiast na „zalanie rynku świeżym pieniądzem”, idąc w ślady Fed i przeprowadzonej przez nią dwukrotnie (w 2009 r. i 2010 r.) operacji masowego zakupu obligacji od Departamentu Skarbu (tzw. quantitative easing).

Operacja zakończyła się sukcesem. Przynajmniej na razie. Draghi osiągnął to, czego od trzech lat nie mogli zrobić przywódcy państw unii walutowej: przywrócił minimum zaufania inwestorów do wypłacalności „peryferyjnych” państw unii walutowej. W ciągu kilku dni od rozpoczęcia przez EBC operacji kredytowej rentowność 10-letnich obligacji Włoch spadła z przeszło 7 do nieco ponad 5 proc., oddalając widmo utonięcia Rzymu w morzu długów. W takiej samej skali spadło też oprocentowanie obligacji Hiszpanii. Dla przyszłości strefy euro to była fundamentalna zmiana sytuacji, bo ani Berlin, ani Paryż, ani nikt inny nie miałby funduszy na uratowanie przed upadkiem obu krajów. – Powód sukcesu operacji Draghiego był podwójny. Po pierwsze, banki komercyjne odzyskały płynność i miały kapitał, aby ponownie kupować obligacje. Co jednak ważniejsze, nastąpiła zasadnicza zmiana psychologiczna. Inwestorzy zaczęli inaczej postrzegać układ sił w Eurolandzie. Doszli do wniosku, że jednak jest ktoś, kto w ostateczności stanie za najsłabszymi krajami unii walutowej w taki sam sposób, w jaki Rezerwa Federalna staje za niewypłacalną Kalifornią – tłumaczy Karel Lanoo.

Dlaczego EBC udało się tam, gdzie porażkę poniosła Rada Unii Europejskiej? Jak tłumaczyć to, że Draghi zdobył się na manewr, na który nie odważyła się nawet kanclerz Angela Merkel, odmawiając zgody na emisję euroobligacji?

Polityka kadrowa

Zmiana układu sił w EBC rozpoczęła się już wiele miesięcy przed nominacją Włocha 1 listopada. W marcu poprzedniego roku niespodziewanie z Rady Banku Centralnego dymisję złożył Axel Weber, szef Bundesbanku i do tej pory murowany kandydat na następcę Jean-Claude Tricheta. W ten desperacki sposób postanowił on zaprotestować przeciwko innej strategii, która niewiele miała wspólnego ze statutowym celem utrzymania inflacji poniżej 2 proc.: zakupem na coraz większą skalę przez EBC obligacji Włoch, Hiszpanii, Portugalii i innych państw przeżywających kłopoty gospodarcze. – Od tego momentu Niemcy stale były przegłosowywane w najważniejszych sprawach w Radzie UE. Dziś wizja EBC jako wiernego kontynuatora polityki Bundesbanku jest zasadniczo mitem – wyznał niedawno w wywiadzie dla tygodnika „Der Spiegel” jeden z czołowych niemieckich ekonomistów Hans-Werner Sinn. Dopełnieniem utraty wpływów Berlina w Banku Centralnym była kolejna dymisja: w styczniu tego roku ze stanowiska odszedł główny ekonomista EBC Jurgen Stark. Podobnie jak Weber, on także chciał zaprotestować przeciwko kupowaniu przez bank wątpliwej jakości obligacji (choć oficjalnych danych nie ma, szacuje się, że w bilansie banku znajdują się obligacje samej Hiszpanii i Włoch warte ponad ćwierć biliona euro).

>>> Czytaj też: "Dlaczego UE zabiera Węgrom pieniądze, podczas, gdy inni dostają je workami?"

Co gorsza, wbrew oczekiwaniom Draghi nie zgodził się na nominację na miejsce Starka kolejnego Niemca, choć to stanowisko Berlin miał zarezerwowane od powstania banku. Wykorzystując spór w tej sprawie między Francją i Niemcami, Włoch mianował mało znanego ekonomistę z Belgii Petera Praeta. – W Radzie UE nikt nie jest w stanie oprzeć się stanowisku Merkel, bo tylko ona ma środki na uratowanie strefy euro i może w każdej chwili zgłosić weto. Ale system działania EBC jest zupełnie inny i przypomina bardziej spółkę akcyjną niż urząd. Wpływy prezesa są tu olbrzymie i pozwalają mu błyskawicznie podejmować decyzje – tłumaczy Marc Stocker. Kluczem do zrozumienia wpływów EBC jest też polityka personalna.

Już od wielu lat przywódcy UE wysyłają na kluczowe stanowiska w Brukseli drugi garnitur polityków, a czasem nawet zupełne miernoty: Catherine Ashton, Hermana van Rompuya czy Jose Manuela Barroso. Powód jest jasny. Nicolas Sarkozy czy Angela Merkel nie chcą mieć w belgijskiej stolicy konkurentów w walce o realną władzę w Unii. Jednak z EBC od początku układ był inny. Co prawda tu także o obsadzie stanowiska prezesa i członków zarządu banku decydują przywódcy Unii. Jednak zawsze sięgali oni po wybitnych ekonomistów i bankierów, a jeśli spierali się, kto powinien być ich faworytem, to z powodów merytorycznych. Pierwszym prezesem banku został Wim Duisenberg, wieloletni prezes Banku Centralnego Holandii, który uczynił z guldena równie mocną walutę co niemiecka marka.

Ale nawet jego następca, forsowany przez Paryż Jean-Claude Trichet, okazał się nie mniej ortodoksyjnym monetarystą i zaciekłym obrońcą niezależności Europejskiego Banku Centralnego. Powód odmiennej polityki personalnej w Brukseli i Frankfurcie był dość oczywisty: nikt nie powierza swoich pieniędzy ludziom, którzy nie są odpowiedzialni. W tym miejscu żarty się kończą. Wybór kandydatów do pracy we Frankfurcie musi być bardzo staranny także dlatego, że po jego dokonaniu europejscy politycy właściwie tracą wpływ na swojego faworyta. Kadencja w EBC wynosi bowiem aż osiem lat, ale nie może być przedłużona. Z punktu widzenia osobistej kariery prezesa banku i jego współpracowników wysługiwanie się dawnemu patronowi niewiele więc daje. Nawet na tym tle nominacja Draghiego była jednak szczególna. W przeciwieństwie do swoich poprzedników Włoch był bowiem o wiele bardziej związany z establishmentem Ameryki niż Europy. Wieloletni wiceprezes Goldman Sachs doktoryzował się na Massachusetts Institute of Technology i wykładał na czołowych uniwersytetach Stanów Zjednoczonych, takich jak Princeton i Berkley. Do dziś utrzymuje bliskie, wręcz przyjacielskie stosunki z szefem Rezerwy Federalnej Benem Bernanke czy czołowym amerykańskim ekonomistą Paulem Krugmanem. Plan EBC „utopienia” problemów strefy euro w chwili, gdy Berlin naciskał tylko na oszczędzanie, nie ogranicza się tylko do uruchomienia preferencyjnych kredytów dla banków i kupowania obligacji „peryferyjnych” krajów Europy. Od chwili przejęcia sterów banku Draghi odwrócił decyzje swojego poprzednika i obniżył do historycznie niskiego poziomu (1 proc.) stopy procentowe w krajach unii walutowej. W ten sposób nie tylko poszedł i w tej sprawie śladami Rezerwy Federalnej, ale także po raz pierwszy uwzględnił przede wszystkim interesy pogrążonych w marazmie państw południa Unii, a nie znajdującej się w relatywnie dobrej kondycji gospodarki niemieckiej. – To zagranie pokerowe o ogromnej stawce. Może się zakończyć sukcesem, ale może się też okazać, że EBC, uruchamiając strumień taniego pieniądza, doprowadził do powstania kolejnej bańki spekulacyjnej i jeszcze większego kryzysu niż ten, który właśnie przeżywamy – przestrzega Charles Wyplosz z Graduate Institute w Genewie. Na razie jednak nikt nie ma lepszego pomysłu na ratowanie unii walutowej. Działania EBC w praktyce oznaczają budowę tak znienawidzonej przez Niemców „unii transferowej”. Straty, jakie Bank Centralny ponosi na pożyczaniu poniżej kosztów bankom komercyjnym i kupowaniu ryzykownych obligacji, finansują bowiem de facto banki centralne bogatszych państw Eurolandu, a przede wszystkim Bundesbank. Stąd sprzeciw prezesa tej ostatniej instytucji Jensa Weidmanna. Jednak i on ostatecznie nie zablokował tej strategii, nie chcąc być tym, który przejdzie do historii jako grabarz unii walutowej.

Porażka demokracji

Rosnące wpływy EBC oznaczają natomiast z pewnością porażkę demokratycznych instytucji europejskich, które w chwili próby nie potrafiły stanąć na wysokości zadania. Decyzje wpływające na losy setek milionów ludzi są w centrali we Frankfurcie podejmowanie w zaciszu gabinetów w gronie kilku osób. Nie pozostają po nich żadne sprawozdania. A banku już coraz rzadziej próbuje się utrzymać pozory, że ostateczny głos w sprawie polityki ekonomicznej mają parlamenty suwerennych państw. Jesienią ubiegłego roku Jean-Claude Trichet wysłał do ówczesnego premiera Włoch Silvio Berlusconiego stanowczy list, w którym zostały wypunktowane reformy ekonomiczne, które mają zostać przeprowadzone w Rzymie. Z kolei w tym tygodniu obecny na szczycie w Brukseli Mario Draghi wymógł, aby eksperci EBC, w ramach tzw. trojki (w której skład wchodzą także przedstawiciele MFW i Komisji Europejskiej), na stałe rezydowali w Atenach i sprawdzali, jak grecki rząd wdraża uzgodniony plan oszczędnościowy. – Byłoby wielką tragedią i fatalnym błędem, gdybyśmy mieli na ołtarzu uratowania euro poświęcić demokrację” – ostrzega Andreas Vosskuhle, przewodniczący niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego. Na razie bezskutecznie.

ikona lupy />
Nowa siedziba Europejskiego Banku Centralnego. Fot. materiały prasowe EBC. / Forsal.pl
ikona lupy />
Symbol euro przed siedzibą Europejskiego Banku Centralnego / Bloomberg