W telewizji ostatnio pojawił się anons sugerujący nam, że jak zobaczymy u kogoś nielegalne oprogramowanie, to powinniśmy poinformować odpowiednie władze. Czyli po wizycie u znajomych wio na policję. Albo pracownik powinien donieść na szefa. Zachęcanie do donosicielstwa zapewne nie jest sprzeczne z prawem, ale jest zasadniczo sprzeczne z podstawami moralności społecznej. Okazuje się jednak, że Polacy lubią donosić, zwłaszcza urzędom podatkowym – donosić na sąsiada, a nawet na krewnego. Może warto wyjaśnić, co jest złego w donoszeniu, i to niemal we wszystkich przypadkach, poza takimi, kiedy w grę wchodzi ludzkie życie (terroryści, mąż katujący żonę czy dzieci).

Otóż po pierwsze donoszenie zrywa podstawową zasadę trwania, i tak już słabej w Polsce, więzi społecznej. A zasadą tą jest zaufanie. Jeżeli będziemy się obawiali donosu, i to ze strony bliskich, bo obcy nic o nas nie wiedzą, to nie będziemy im ufali, a wobec tego przestaną być nam bliscy. Pytanie, jakie już dzisiaj często stawiamy – czy mogę ci zaufać? – świadczy o tym, że wcale nie jesteśmy tego pewni. Oczywiście na tak sformułowane pytanie nigdy nie uzyskamy odpowiedzi negatywnej, bo to jest tak, jakby pytać kelnera, czy kotlet jest dobry, ale chociażby cień wątpliwości w oku odpowiadającego jest dostatecznym sygnałem, żeby zaniechać dalszej rozmowy.

Szczególnie istotne jest zaufanie w naszych relacjach z dziećmi. Kiedyś szkoły zachęcały do donoszenia na rodziców, czy nie opowiadają w domu antykomunistycznych dowcipów, ale teraz, kiedy – jak słyszę – ksiądz pyta, czy rodzice chodzą do kościoła, to również podważa domowe zaufanie i zachęca do donosicielstwa. Na wyższych uczelniach, gdzie staramy się maksymalnie przestrzegać zasad zaufania, nie do pomyślenia jest wypytywanie studentów, czy dany wykładowca się spóźnia lub popełnia inne wykroczenia. W zamian oczekujemy, że studenci w dobie internetu i masowości nauczania nie będą popełniali plagiatów. A jednak popełniają i musimy to czasem sprawdzać.

Jest nawet specjalny program, z którego korzystamy wyjątkowo, ale jeżeli rezultat jest pozytywny, to musimy coś zrobić. Może nie od razu donieść, a jakoś przekonać, że tak nie wolno. Po drugie donoszenie czyni krzywdę nam samym. Tylko ludzie pozbawieni wyrzutów sumienia i całkowicie amoralni mogą ze spokojem znosić, że na skutek ich działania ktoś im bliski nie tylko został ukarany, lecz nawet został uznany za podłego. Dziwna jest sytuacja tego, kto donosi, nawet jeżeli dostanie za to nagrodę. Jednoznacznie potępiamy tych, którzy donosili w czasie wojny na Żydów, ale przecież to jest tylko różnica skali konsekwencji, a nie samej zasady. Donos jest zawsze donosem. W środowisku kryminogennym potępia się donosicieli nie tylko dlatego, że mogą oni spowodować ukaranie, lecz także dlatego, że rozbijają wspólnotę.

I – jak wiemy z wielu powieści – donosiciel wzbudza tam wyjątkową pogardę. Jest to, wbrew pozorom, zdrowa reakcja. Dlatego kiedy jakakolwiek władza zachęca do donoszenia, wynika to z tego, że nie daje sobie rady z własnymi zadaniami i że nie dysponuje najmniejszym nawet wyczuciem moralnym. Wydaje się, że pacjenci donoszący na lekarzy, którym wcześniej podsunęli niewielkie łapówki, powinni się znajdować w sytuacji wyjątkowej. Jednak nie jest to prawda – łapówka wiąże dwie osoby, obie ponoszą winę i popełniają przestępstwo. Podobnie jest w przypadku jakże licznych częściowo ustawianych przetargów, czyli rzekomo pisanych pod konkretną osobę.

Naukowcy na ten temat nawet ostatnio się wypowiadali. Bardzo trudno jest ogłosić przetarg czy konkurs na określone stanowisko, nie wiedząc dokładnie, czego się oczekuje. Nie ma to sensu. A przecież ustawiając w ten sposób konkurs, właściwie popełnia się przestępstwo. Otóż mam propozycję. Wykluczenie donosu to – innymi słowy – wprowadzenie czystych reguł gry i umiejętne pilnowanie, czy obywatele nie przekraczają prawa. Niech odpowiednie władze się tym zajmują, bo to ich rola, ale niech nie domagają się od obywateli, żeby podlegali demoralizacji, pomagając im.