W tym roku ceny wody w wielu miejscowościach poszły w gorę – od 7 proc. do 30 proc. To jednak i tak niewiele w porównaniu z tym, co nas czeka w niedalekiej przyszłości. Wszystko wskazuje na to, ze już w przyszłym roku wejdzie w życie ustawa o korytarzach przesyłowych, która nakaże wypłatę rekompensat właścicielom nieruchomości, przez które przebiegają linie energetyczne, rurociągi i gazociągi, sieci ciepłownicze oraz wodociągowe. Jej projekt powstał w Ministerstwie Gospodarki i w tej chwili została przekazana do konsultacji międzyresortowych.

>>> Czytaj też: Stanie w korkach kosztuje 3,6 mld zł rocznie

Odszkodowania dotyczą właścicieli około 19 mln działek na terenie całej Polski. Ministerstwo Gospodarki wyliczyło na razie, ze firmy zajmujące się przesyłem i dystrybucja energii elektrycznej, gazu i ciepła będą musiały wydać na odszkodowania ok. 18,7 mld zł. Brakuje oszacowania kosztów dla firm wodno-kanalizacyjnych. – Skutki dla branży wodociągowo- kanalizacyjnej są tak drastyczne, ze nie są ujawniane.

>>> Polecamy: Padł kolejny rekord: benzyna jest najdroższa w historii polskiego rynku

Reklama

Po wejściu w życie ustawy ceny wody i ścieków mogą bowiem wzrosnąć o 100 proc. – alarmuje dr Tadeusz Rzepecki, prezes Izby Gospodarczej Wodociągi Polskie (IGWP) i prezes spółki Tarnowskie Wodociągi. Dodaje, ze wskazują na to wyliczenia przeprowadzone w wybranych przedsiębiorstwach wodociągowo-kanalizacyjnych, którymi dysponuje IGWP. A to jeszcze nie koniec złych wiadomości dla odbiorców wody. W zasadzie jest przesadzone, ze nie zdążymy wypełnić zobowiązań traktatu akcesyjnego dotyczących modernizacji oczyszczalni ścieków komunalnych i jakości wody do 2015 r. Na te inwestycje potrzeba 30 mld zł, ale pieniędzy brakuje. W rezultacie Unia Europejska może nałożyć na nasz kraj kare w wysokości ponad 4 mln euro dziennie. Dlatego według IGWP podwyżki cen wody wynikające z kosztów inwestycji oraz ewentualnych kar mogą sięgnąć w niektórych miejscowościach nawet 400 proc.

– Taki wzrost cen wody może nastąpić w tych aglomeracjach, w których nie zostanie wdrożona wspomniana dyrektywa ściekowa – zastrzega prezes Rzepecki. Już teraz ceny wody i ścieków płacone przez gospodarstwa domowe są w Polsce mocno zróżnicowane. Za metr sześcienny trzeba zapłacić od 5 zł do nawet blisko 50 zł. Oznacza to, ze w skrajnym przypadku, przy założeniu średniego zużycia wody przez modelowa rodzinę 2+2, już dziś powinna ona płacić 576 zł miesięcznie. I tak by było, gdyby nie dopłaty gmin.

Ceny wody i ścieków płacone przez gospodarstwa domowe są w Polsce mocno zróżnicowane. W miejscowościach, gdzie stawki ustalone przez przedsiębiorstwa wodno-kanalizacyjne są bardzo wysokie, część kosztów pokrywają samorządy. Tak jest między innymi w gminie Białogard w okolicach Kołobrzegu, gdzie metr sześcienny wody i ścieków kosztuje najwięcej w kraju – 47,48 zł brutto. W rezultacie gospodarstwa domowe płacą tam 16,86 zł za metr, a pozostałą część rachunku reguluje gmina.

To bardzo dużo. Czteroosobowa rodzina, nawet przy tej zniżce, przy przeciętnym zużyciu wody na osobę wynoszącym około 3 m sześc. i przy odprowadzeniu tej samej ilości ścieków musi zapłacić co miesiąc ponad 200 zł. Rachunki w innych miejscowościach bywają niższe, ponieważ za metr sześcienny wody i ścieków trzeba zapłacić przeciętnie od 8 do 15 zł. Różnice w cenie wody i ścieków są duże, bo różne były podwyżki. W przedsiębiorstwach, które inwestują, wyniosły one od 7 proc. do 30 proc., w zależności od wielkości nakładów. Ale w wielu gminach ceny są wysokie nie tylko dlatego, że przedsiębiorstwa inwestowały i muszą odzyskać pieniądze.

Ceny rosną również wówczas, gdy gmina jest rozproszona. – Mamy niespełna 11 tys. mieszkańców, ale aż 200 km sieci wodociągowej – tłumaczy Mieczysław Malcharek, prezes Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w gminie Suszec. Mieszkańcom tej i podobnych gmin nie pozostaje nic innego, jak tylko oszczędzać wodę, jeśli chcą, aby rachunki za nią były niższe. Jednak ich pole manewru jest już bardzo ograniczone. Z ostatnich danych GUS wynika, że w 2010 r. roczne zużycie wody w miejskich gospodarstwach domowych wyniosło 35,2 m sześc. na osobę. To aż o jedną piątą mniej niż przed dziesięcioma laty, ale zaledwie o 0,3 pkt proc. mniej niż w roku poprzednim. Z tego wniosek, że doszliśmy już do takiej granicy, której nie można przekroczyć np. przy dbałości o higienę.