Zarządcy obiektami handlowymi zaczynają mieć kłopoty z utrzymaniem ich zyskowności. Utrudnia im to nie tylko ciągły rozwój obiektów handlowych, których rocznie wciąż powstaje od 20 do 30. Winne są też sieci detaliczne, które coraz chętniej otwierają sklepy online. W marcu zdecydowały się na to Zara, Stradivarius, a wcześniej Top Secret, Ecco czy Answear. Decydując się na taki krok, pozbawiają swoje salony w realu części obrotów. A im są one niższe tym mniej pieniędzy trafia do skarbonki właścicieli centrów handlowych.

Więcej miejsca

Sposobem na podniesienie rentowności galerii ma być postawienie przez ich zarządców na gastronomię. Z tej korzystają wszyscy, bez względu na cel, dla którego przyszli do centrum handlowego. – Obecnie zaledwie 7–8 proc. powierzchni w centrach handlowych jest przeznaczane dla gastronomii. Naszym zdaniem potencjał też wynosi 12 – 15 proc. – mówi Karina Kreja, zastępca dyrektora w dziale doradztwa CBRE.
Reklama
Zmiany już widać na rynku. Kiedyś restauracje, kawiarnie i lodziarnie były lokalizowane wyłącznie w okolicy tzw. food courtu. Dziś w coraz większej liczbie centrów spotkać je można na skrzyżowaniu głównych ciągów komunikacyjnych, przy hipermarketach czy na środku korytarzy w formie wysp.
– Faktycznie coraz więcej miejsca przeznacza się dla gastronomii. Przykładem może być wyremontowana właśnie kielecka galeria Echo. Dziś dysponuje aż trzy razy większą ofertą gastronomiczną, niż poprzednio – mówi Wojciech Gepner z Echo Investment.

Szansa na biznes

Na tym mogą skorzystać lokalni przedsiębiorcy, którzy do niedawna nie byli zbyt pożądani w centrach handlowych. Szczególnie że obiekty starają się coraz bardziej od siebie odróżniać, zatem chętnie nawiązują współpracę już nie tylko z wielkimi znanymi markami, ale też lokalnymi inwestorami.
Potwierdza to Anna Skrocka, manager PR w firmie Maryland, będącej zarządcą kilku centrów handlowych. Podkreśla jednak, że szansę na nawiązanie współpracy mają najemcy o ustalonej pozycji na lokalnym rynku. – Indywidualni inwestorzy są coraz bardziej pożądani w galeriach. Nadal jednak obowiązuje zasada, zgodnie z którą 80 proc. powierzchni należy się znanym markom, a lokalni przedsiębiorcy mogą walczyć o pozostałe 20 proc. – mówi Kreja.
Mają szansę zaistnieć z kuchnią polską, która wciąż jest bardzo pożądana, obok restauracji chińskich, japońskich, czy włoskich. Zarządcy chętnie też nawiązują umowy z indywidualnymi inwestorami na sprzedaż sałatek, kanapek czy świeżo wyciskanych soków. Tego rodzaju działalność nie wymaga bowiem wielkiej powierzchni, w związku z czym ryzyko straty jest mniejsze.

Nowinki mile widziane

Łaskawym okiem właściciele dużych obiektów handlowych patrzą na wszelkie nowinki, którymi rynek nie jest jeszcze nasycony, a które są coraz bardziej poszukiwane przez konsumentów ze względu na zdrowy trend w odżywianiu. Chodzi np. o mrożone jogurty, naleśniki na wynos, a ostatnio też prażone orzeszki, migdały czy kasztany, na które moda przychodzi do nas z Zachodu.
Tanie dania szybko podane, to trend, który wciąż obowiązuje w galeriach. Hitem są też restauracje, i bary nawiązujące wystrojem do czasów PRL czy stawiające na ekologię.
– Warto odwiedzić centrum handlowe, w którym chcemy zaistnieć, by dokładnie poznać jego ofertę. Trzeba też zapoznać się z okoliczną konkurencją. Jeśli nie powielimy istniejącego konceptu, mamy większą szansę na nawiązanie współpracy – uważa Karina Kreja.
Inwestując osobiście, trzeba mieć więc pomysł nie tylko gotowy i sprawdzony, ale też oryginalny.

Z siecią lżej

Jeśli nie spełnia się tych warunków, lepiej wejść do galerii za pośrednictwem sieci. A w tej chwili poprzez franczyzę rozwija się blisko 100 marek gastronomicznych. Jest wśród nich coraz więcej tzw. big name, dla których zawsze znajdzie się miejsce w centrach handlowych. Mowa o McDonald’s, SaladStory, Subway czy Sphinksie. Nawiązanie za ich pośrednictwem współpracy z galerią może być o tyle korzystne, że sieć wynegocjuje w naszym imieniu umowę. Jej warunki na pewno będą korzystniejsze niż te uzyskane na własną rękę.
– W zamian musimy się jednak liczyć z narzuconymi z góry godzinami funkcjonowania placówki, menu, a wręcz narzuceniem danej oferty, która musi się znaleźć w lokalu – dodaje Karina Kreja.
Wejście poprzez sieć może być też korzystne z innego powodu. Wiele z nich proponuje atrakcyjne warunki, lepsze niż jeszcze rok czy dwa lata temu. Tak jest np. z marką Sphinx. Restaurację tej sieci można uruchomić przy nakładach 500 – 650 tys. zł, podczas gdy do niedawna było to 800 tys. zł – 1,2 mln zł.
Generalnie jednak trzeba liczyć się z większymi nakładami niż w przypadku własnego punktu. Oprócz wymogów, które trzeba spełnić, trzeba też zapłacić za udzielenie licencji, co bywa bardzo kosztowne. Subway żąda za nią 7,5 tys. euro. Do tego koszty otworzenia restauracji wycenia na 100 tys. dol. i więcej. Yogen Früz oczekuje 20 tys. zł netto opłaty wstępnej i nakładów inwestycyjnych na poziomie 100 – 300 tys. zł. Podobnie jest w sieci Loveyo Mrożony Jogurt. Opłata za licencję wynosi 20 tys. zł, a koszty otwarcia punktu zaczynają się od 150 tys. zł i dochodzą do 350 tys. zł.
Taniej można uruchomić kawiarnie pod znana marką. Coffeeshop Campany oczekuje nakładów już od 80 tys. zł, a Eurocafe od 100 tys. zł. W przypadku tej drugiej sieci trzeba jednak zapłacić jeszcze 20 tys. zł netto opłaty licencyjnej.
Zwykle z franczyzodawcą trzeba się jeszcze dzielić wpływami. Zwykle właścicielowi marki oddaje się 2 – 3 proc. obrotów.