Jednak zarówno sam pomysł rozbudowywania spa w hotelu, jak i korzystanie z tych całkowicie wątpliwych przyjemności ma wiele wspólnego z nabieraniem ludzi na kupowanie licznych preparatów, suplementów diety. Ma to tylko tę przewagę, że nieco mniej kosztuje, ale równie mało pomaga. Co ciekawe, podobne hotele funkcjonują w całej Europie. Dlaczego ludzie płacą duże pieniądze za nieprzydatne zabiegi rzekomo lecznicze lub relaksujące? Wśród polskich ofert tego, co określane jest mianem spa, a co uzyskuje się poza spaniem i jedzeniem w hotelu, obowiązkowe są sauna i jacuzzi, a ponadto rozmaite dziwactwa lub zabiegi, które zastosowane dwa razy nic nie dają, a zastosowane więcej dają minimalnie w stosunku do ceny. Są to na przykład (sięgam do pierwszych lepszych ofert) promieniowanie falami radiowymi, masaż fango czy kąpiel w czekoladzie. Często reklama tych zabiegów ma formę niemal poetycką. Oto dowolny przykład: „Jeśli jest w Tobie pragnienie równowagi, harmonii, powrotu do pierwotnej jedności ciała i ducha, być może uda Ci się ją odnaleźć tutaj, gdyż właśnie po to powstało to miejsce. Jeśli jest w Tobie pragnienie, oznacza to, że musisz poszukać źródła…”. Fenomenalne banialuki.
W zasadzie jednak nie powinno się mieć zastrzeżeń. Jeżeli ktoś jest na tyle nierozsądny lub ma za dużo pieniędzy, niech szuka źródła. Przecież olbrzymia część reklamy to sprzedawanie rzeczy niepotrzebnych ludziom. Rzeczy mają się jednak inaczej, kiedy dotyczy to zbędnego urządzenia elektronicznego, a inaczej, kiedy naszego zdrowia. Otóż wśród obowiązków państwa, które polegają niemal wyłącznie na zapewnianiu nam szeroko pojmowanego bezpieczeństwa, leży także zapewnienie nam bezpieczeństwa zdrowotnego. Przykładem takiej działalności państwa jest coraz bardziej rozszerzany prawny zakaz palenia papierosów w miejscach publicznych.
Czy rzeczywiście do sfery wolnej konkurencji, a zatem także wykorzystania ludzkiej nieświadomości lub wprost głupoty, należy także wszystko związane z zabiegami okołozdrowotnymi? Czy państwo nowoczesne, które pod wieloma względami traktuje swoich obywateli jak osłów (często słusznie), wprowadzając na przykład przymus szkolny, zapewne w obawie, że bez tego przymusu rodzice nie uczyliby dzieci czytać i pisać, każąc nam zapinać pasy w samochodzie oraz przechodzić ulicę na zielonym świetle (również pod groźbą mandatu), nie powinno chronić ich przed oszustwami, które mogą mieć wpływ na ich zdrowie? Trzeba tu naturalnie wybrać drogę pośrednią między nadmiarem interwencjonizmu a jego niedostatkiem. Wszystko, co nieszkodliwe, acz głupie, powinno być dozwolone, jednak wszystko, co może stwarzać pozory działania na przykład leczniczego lub edukacyjnego, powinno podlegać kontroli co najmniej instytucji chroniących prawa konsumenta.
O dziwo, pozwolenia na działalność edukacyjną są kontrolowane, chociaż i tu poza złymi szkołami prywatnymi zdarzają się liczne przypadki reklamy w rodzaju: angielski w 4 tygodnie przez sen. Jednak na ogół nonsensowność tego rodzaju propozycji jest oczywista i nawet najmniej rozgarnięty konsument się nie nabierze. Natomiast obietnica, że w spa wrócimy do źródeł (czego?), może łudzić skutecznie. W istocie jest to jeden wielki obszar oszustwa całkowicie niekontrolowanego. Przykładów można przytoczyć więcej, ale nie w tym rzecz. Rzecz w jasnej decyzji liberalnego państwa: czy sprawuje nad nami nadzór opiekuńczy, czy z niego rezygnuje. Jak w wielu innych podobnych przypadkach nie można mieć równocześnie wolności i bezpieczeństwa. Albo instytucje państwowe są nam potrzebne, albo zupełnie zbędne, a wtedy nie należy czynić pozorów.