Nieformalny obiad, na którym gościli najwyżsi przedstawiciele władz 27 krajów członkowskich UE, miał przygotować grunt pod obrady Rady Europejskiej pod koniec czerwca. Był to zarazem debiut urzędującego od 10 dni prezydenta Francji Francois Hollande'a. Białe szparagi z rakami, będące wśród głównych dań wieczoru, najwyraźniej dały rządzącym dużo siły, gdyż spotkanie trwało ponad 6 godzin i zakończyło się około 1:30 w nocy. Sam Hollande zauważył później, że wielu przywódców państw przemawiało "zdecydowanie zbyt długo".

Twarde „nie” dla euroobligacji

Donald Tusk potwierdził dziennikarzom podczas krótkiego briefingu na zakończenie szczytu, że nie należy spodziewać się porozumienia w sprawie euroobligacji ani dziś, ani w najbliższych tygodniach.

Koalicja popierająca euroobligacje składa się z większości członków Unii Europejskiej – przyznał premier Włoch Mario Monti. Na jej czele stoi niedawno wybrany prezydent Francji, socjalista Francois Hollande, a sekunduje mu między innymi prawicowy premier Hiszpanii Mariano Rajoy. Jednak wyraźny sprzeciw kanclerz Niemiec Angeli Merkel sprawił, że euroobligacje raczej nie zostaną wprowadzone.

Reklama

Hollande podkreślił podczas swojej konferencji prasowej, że Francja i Niemcy mają skrajnie odmienne opinie na ten temat: Francuzi widzą euroobligacje jako punkt wyjścia do większej integracji europejskiej, natomiast Niemcy widzą w nim punkt końcowy. Prezydent Francji dodał, że niektóre kraje zachowują się wręcz "wrogo" wobec pomysłu, prawdopodobnie mając na myśli właśnie swoich wschodnich sąsiadów.

Niemcy, wraz z kilkoma krajami, których finanse są w dobrym stanie, nie zgadzają się na wzięcie odpowiedzialności za długi krajów takich jak Grecja czy Hiszpania. Powód jest bardzo prosty: cieszą się one najwyższą oceną wiarygodności kredytowej, w związku z czym koszt obsługi ich długu jest najniższy. Euroobligacje spowodowałyby, że Niemcy musiałyby użyczyć swojej reputacji państwom, których opinia na rynkach finansowych nie jest, mówiąc eufemistycznie, najlepsza.

Kolejnym argumentem przeciw jest fakt, że wspólne obligacje eurostrefy będą działać demotywująco na rozrzutne kraje, bo byłyby de facto przyzwoleniem na niegospodarność. Na ten problem zwróciła uwagę Komisja Europejska już w zeszłym roku w publikacji tzw. zielonej księgi, w której przedstawia propozycję wprowadzenia wspólnego długu strefy euro.

Donald Tusk powiedział podczas briefingu, że Polska ani nie popiera, ani nie jest przeciwko euroobligacjom, zależy nam natomiast na rozwiązaniu kryzysu w strefie euro.

„Wzrostczędności” na tapecie

Fałszywe jest skonfrontowanie ze sobą wzrostu gospodarczego i oszczędności – to są, tak naprawdę, dwa czynniki, które idą ze sobą w parze, a nie są po dwóch stronach barykady – powiedział prezydent Rady Europejskiej Herman Van Rompuy podczas konferencji prasowej na zakończenie szczytu. Wśród członków Rady istnieje porozumienie, że nie można poświęcać wzrostu kosztem oszczędności, ale też nie można redukować planów oszczędnościowych, aby przyspieszyć rozwój gospodarczy.

Wciąż więc trwa poszukiwanie formuły, która pozwoli Europie rozwijać się w zadowalającym tempie, a która nie będzie zwiększać i tak już rozdmuchanych do granic możliwości długów publicznych państw członkowskich.

Nieformalny obiad Rady, w menu którego znajdowały się m.in. białe szparagi z rakami czy mus czekoladowy z karmelem z solonego masła, może jednak wnieść kolejny neologizm do europejskiej debaty o kryzysie – „growtherity”. Jest to połączenie słów „growth”, czyli wzrost, oraz „austerity”, czyli oszczędności. W wolnym tłumaczeniu na polski byłyby to więc „wzrostczędności”.

Jak na razie nowe słowo zaistniało w kuluarach szczytu, jednak znając słabość europejskich dziennikarzy do tego typu neologizmów, niewykluczone, że wejdzie do powszechnego obiegu, podobnie jak kilka innych słów kryzysowej terminologii. Przypomnijmy, że wcześniej karierę zrobiły neologizmy takie jak „Grexit” („Greek exit” – greckie wyjście) czy „PIIGS” (skrót od pierwszy liter angielskich nazw krajów, które "zasłynęły" niegospodarnością Wśród nich znajdują się Portugalia, Irlandia, Islandia, Grecja, Hiszpania – słowo „pigs” po angielsku oznacza „świnie”).

Chcemy Grecję w euro, ale...

Rada wydała na zakończenie posiedzenia zwięzły komunikat dotyczący Grecji. Rządy 27 krajów Unii zadeklarowały, że chcą, aby Grecja pozostała w strefie euro „jednocześnie respektując swoje zobowiązania”. Chodzi tu oczywiście o zobowiązania dotyczące drastycznych cięć, które były warunkiem udzielenia pomocy przez UE i Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

W komunikacie podkreślono także, ze strefa euro była wyjątkowo solidarna z Grecją, bo od 2010 roku przekazała Helladzie prawie 150 miliardów euro na ratowanie gospodarki. Rada wyraziła nadzieję, że nowy rząd Grecji, który zostanie wybranych podczas wyborów 17 czerwca, będzie kontynuować drogę reform, które przywrócą równowagę budżetową i zachęcą prywatnych inwestorów do działania.

"Będziemy popierać Grecję tak długo, jak długo będzie ona respektować swoje zobowiązania" – oświadczył przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso.

Grecki tymczasowy premier Panagiotis Pikrammenos stwierdził na zakończenie szczytu, że jest "kryształowo jasne", iż kraje UE chcą, aby Grecja pozostała w strefie euro. Zauważył też, że podczas obiadu nie było tematu ewentualnego wyjścia Grecji z eurostrefy, a Angela Merkel była wyraźnie zaskoczona prasowymi doniesieniami na ten temat.

Pikrammenos został mianowany tymczasowym premierem Grecji po tym, jak nie udało się utworzyć większościowej koalicji po wyborach 6 maja. Na 17 czerwca zaplanowano przyspieszone wybory. Według sondaży może je wygrać lewicowa partia SYRIZA, która jest przeciwna drastycznym cięciom budżetowym narzuconym Grecji przez UE i MFW w zamian za wielomiliardowy pakiet pomocowy pozwalający uniknąć bankructwa kraju.

>>> Czytaj też: Wszystko już było, czyli grecki kryzys z perspektywy historii

Rezultaty i ambiwalencja Polski

Szczyt, zgodnie z powszechnymi oczekiwaniami, nie przyniósł żadnych rozstrzygnięć, jednak był ważnym elementem dyskusji nad przyszłością Unii Europejskiej i strefy euro. Zaskoczeniem może być aż tak stanowcza postawa Niemiec wobec euroobligacji.

Ambiwalencja Polski także może być nie bez znaczenia. Wydaje się, że rządowi Donalda Tuska najbardziej zależy na ugraniu jak największych pieniędzy dla kraju w perspektywie budżetowej 2014-2020. Ewentualne poparcie dla euroobligacji stanowi istotny element przetargowy. Według niektórych, głos Polski jest w tej kwestii bardzo ważny, ponieważ wśród państw UE byłby on postrzegany poniekąd jako głos całego bloku "nowych" państw członkowskich.

Premier Tusk przyznał, że Francois Hollande ma bliższe Polsce stanowisko niż dotychczasowy prezydent Francji Nicolas Sarkozy, także w kwestii negocjacji kształtu przyszłego unijnego budżetu. To stwierdzenie może być przyczynkiem do przyszłej gry, w której Polska będzie lawirować między Francją a Niemcami i ostatecznie poprze tych, którzy obiecają nam najwięcej pieniędzy. Stawką są miliardy euro w postaci funduszy strukturalnych, na których w dużej mierze opiera się obecny wzrost gospodarczy naszego kraju.