Od momentu debiutu 17 maja, Facebook stracił na wartości ponad 25 proc. Powody „porażki” oferty publicznej największego portalu społecznościowego na świecie można mnożyć, jak pisze Willliam D. Cohan, publicysta Bloomberga. Jednak najbardziej poszkodowani są mali, łatwowierni gracze, czyli na przykład użytkownicy Facebooka, którzy po raz pierwszy zdecydowali się zainwestować pieniądze na giełdzie, albo drobni inwestorzy całego świata.

23 maja prokuratorzy złożyli trzy osobne pozwy przeciwko udziałowcom Facebooka. Zarzucają zarządowi firmy, radzie nadzorczej oraz ubezpieczycielom niedopełnienie obowiązku dostarczenia informacji o wynikach finansowych za drugi kwartał prywatnym inwestorom w trakcie procesu przygotowania do IPO. Informacje otrzymali tylko inwestorzy instytucjonalni.

Mówi się, że osoby odpowiedzialne za przeprowadzenie oferty publicznej nazywanej w mediach "najgorszym debiutem dekady" popełniły błędy na niemal każdym możliwym etapie. Założyciel i CEO firmy, Mark Zuckerberg, wraz ze swoim zespołem nie dostarczyli przed debiutem w rzetelny sposób wyników firmy za ostatni kwartał, które wskazywały na spadek sprzedaży reklam. Spółka Nasdaq OMX Group nie przeprowadziła oferty publicznej zgodnie ze standardami. Firmy ubezpieczeniowe „po cichu” ujawniły inwestorom instytucjonalnym prospekty finansowe spółki, a pominęli drobnych inwestorów. Winne mogą być też „usterki techniczne”, jak twierdzi Cohan, albo fakt, że Morgan Stanley, bank odpowiedzialny za przygotowanie oferty publicznej „spartaczył” całe przedsięwzięcie.

To wszystko jednak było z góry do przewidzenia, twierdzi publicysta. Według niego prywatni inwestorzy złapią się wszystkiego, aby znaleźć winnych. Powinni jednak w końcu uświadomić sobie, że inwestowanie w debiuty to gra dla głupców i że po raz kolejny posłużyli jedynie jako przemiał w machinie Wall Street.”

Reklama

Według oskarżycieli Facebooka portal naraził ich na straty w wysokości 2,5 mld USD.

Drobni gracze są z góry skazani na porażkę, ponieważ oferty publiczne przeprowadzane na Wall Street mają dać zarobić konkretnym firmom. „Obecnie rynek IPO na Wall Street, kontrolowany rzez kartel pięciu lub sześciu firm pożyczkowych, istnieje tylko po to, aby z zasady dawać korzyści trzem grupom podmiotów”, wyjaśnia Cohan.

Po pierwsze zarabiać mają bankierzy z Wall Street, którzy czerpią setki milionów prowizji od przygotowywania debiutów, niezależnie od powodzenia oferty. W drugiej kolejności zyski przewidziane są dla dużych partnerów handlowych, czyli tych którzy codziennie odprowadzają bankom prowizje. Z oczywistych względów Wall Street chce, aby byli zadowoleni. Dlatego "zdarza się" czasem tak, że te duże korporacje mają dostęp do informacji, które pozwolą im zarobić, albo uchronią przed stratą a nie mają ich tak zwane „płotki”.

Wall Street może wręcz wkładać pieniądze w kieszenie dużych firm poprzez zaniżanie albo zawyżanie wartości IPO, tak aby dalszy scenariusz układał się zgodnie z zamierzeniami a inwestorzy mogli w odpowiednim momencie zainwestować lub wycofać pieniądze, wtedy kiedy wchodzą mali gracze.

Trzecią grupą beneficjentów są firmy, które debiutują. Wall Street chce, aby klienci IPO zostali na dłużej, tak aby można było pobierać kolejne prowizje z następnych ofert publicznych, jak również prowizje od kredytów, fuzji, czy innych usług zarządzania.

Nie trudno zauważyć, że mali inwestorzy nie należą do żadnej z tych trzech grup, tłumaczy Cohan. Nie chodzi o to, że banki nie lubią małych klientów - oni też płacą swoje prowizje poprzez korzystanie z kont maklerskich i usług brokerów, a tym samym dostarczają płynności na rynku. Ale Wall Street nie ma interesu w tym, aby dbać o ich rzetelne informowanie albo pomagać w podejmowaniu dobrych decyzji.

W popularnym programie telewizji ABC "Good Morning America" dziennikarze zastawiali się ostatnio kiedy Mark Zuckerberg wróci w końcu z podróży poślubnej i postara się naprawić to wszystko.