Hiszpania spada w finansową otchłań. Wczoraj rentowność jej 10-letnich obligacji – najlepszy miernik zaufania inwestorów – ponownie pobiła rekord od czasu powstania strefy euro, osiągając przez chwilę 7,75 proc. I choć później nieco spadła, nie zmienia to faktu, że coraz częściej pojawia się pytanie nie o to czy wystąpi ona o pełnowymiarową pomoc finansową, ale kiedy to nastąpi i ile pieniędzy potrzeba.
Jeszcze w poniedziałek hiszpański minister gospodarki Luis de Guindos zapewniał, że 100 mld euro pożyczki, które Madryt dostanie na utrzymanie płynności banków, wystarczy na zażegnanie kryzysu i nie będzie się on zwracał o pełnowymiarową pomoc, z którego musiały już skorzystać Grecja, Irlandia i Portugalia. Jednak wraz z prośbami kolejnych hiszpańskich regionów o pomoc finansową ze specjalnego funduszu ratunkowego, który utworzył rząd centralny, inwestorzy mają coraz większe wątpliwości co do tych zapewnień. Jako trzecia – po Walencji i Murcji – uczyniła to Katalonia, czyli najbogatszy spośród 17 hiszpańskich regionów.
Tymczasem proste wyliczenia wskazują, że nawet jeśli rządowi Mariano Rajoya uda się zgodnie z planem zaoszczędzić 65 mld euro, to nie wystarczy i Hiszpania nie będzie miała innego wyjścia, jak tylko zwrócić się o dalszą pomoc finansową. Fundusz na pomoc zadłużonym regionom wynosi 18 mld euro, zaś ich łączne zobowiązania na ten rok to 36 mld euro. Podobnie jest z bankami. Według niektórych szacunków ich straty – których skala nie jest dokładnie znana – mogą sięgać nawet 180 mld euro. Na dodatek choć Rajoyowi udało się przekonać Brukselę do dłuższego okresu schodzenia z deficytem, efekt tej ulgi już został zjedzony przez wyższą rentowność obligacji.
Reklama
W tej sytuacji wyliczenia, ile pieniędzy potrzebne byłoby na uratowanie Hiszpanii, przestają być czysto hipotetyczne. Co gorsza, choć szacunki są dość rozbieżne, według wszystkich praktycznie wyczerpują możliwości pomocowe strefy euro. Ekonomiści z Credit Suisse zwracają uwagę, że problemy Hiszpanii są kombinacją irlandzkich (kryzys sektora bankowego) i portugalskich (długi regionów) a nie greckich, gdzie nadmiernie rozbudowano sektor państwowy, fałszowano statystyki i były zbyt wielkie długi. Hiszpania nie dostałaby tak dużej pomocy jak Grecja, w przypadku której dwa bailouty były wyższe niż roczne PKB, lecz rzędu 40 – 45 proc. jak Dublin i Lizbona.
Na tej podstawie szwajcarski bank szacuje ją na 465 mld euro do końca 2014 r. Podobnie ocenia brytyjski HSBC, zdaniem którego Hiszpania na rekapitalizację banków i załatanie budżetów regionalnych i centralnego potrzebować będzie 450 mld euro. Z kolei JP Morgan ocenia wielkość pomocy dla Madrytu na 350 mld euro. Najbardziej optymistyczne w swych rachunkach jest niemieckie ministerstwo finansów, które – choć Berlin oficjalnie nic nie mówi o pełnym bailoucie dla Hiszpanii – wylicza jego wartość na 300 mld euro.
Problemem jednak największym jest to, skąd wziąć takie pieniądze. Europejski Instrument Stabilizacji Finansowej (EFSF) ma kapitał w wysokości 440 mld euro, z czego część już wykorzystano. Europejski Mechanizm Stabilizacyjny, który miał zacząć działać w lipcu, będzie miał do dyspozycji 750 mld euro. Na Hiszpanię jeszcze to wystarczy, ale jeśli trzeba będzie ratować Włochy, już nie.