"Wyciągnąłem naukę z tego czasu" - powiedział Ponta w wywiadzie udzielonym w Bukareszcie pięciu mediom zagranicznym, w tym agencji AFP. Przyznał w nim, że "międzynarodowy wizerunek Rumunii został nadszarpnięty".
Zadeklarował, że "nie będzie szukał konfrontacji z Basescu", gdyż "wszyscy stracą, jeśli będziemy kontynuować batalię". Zauważył przy tym, że nie wie, jaka będzie postawa Basescu wobec niego. "Do tanga trzeba dwojga" - odpowiedział, pytany o możliwość pojednania z Basescu w celu zapewnienia spokoju po jednym z najpoważniejszych kryzysów w Rumunii po upadku dyktatury komunistycznej w 1989 roku.
29 lipca w Rumunii odbyło się referendum w sprawie odsunięcia prezydenta od władzy. Okazało się nieważne, gdyż frekwencja wyniosła 45,92 procent i tym samym nie przekroczyła wymaganych 50 proc. uprawnionych do głosowania.
O odwołanie Basescu zabiegał obóz Ponty, który objął urząd premiera w maju. Socjaldemokratyczno-liberalny rząd w szybkim tempie przyjął dekrety ograniczające kompetencje Trybunału Konstytucyjnego, wymienił szefów obu izb parlamentu, a także rzecznika praw obywatelskich, który jako jedyny mógł nowe dekrety zakwestionować. Następnie 6 lipca parlament głosami koalicji rządowej opowiedział się za wszczęciem procedury impeachmentu Basescu. Szef państwa został zawieszony w obowiązkach na 30 dni.
Tempo i sposób przeprowadzenia tych zmian wywołały krytykę Komisji Europejskiej. KE w raporcie na temat Rumunii wytykała rządowi Ponty działania podważające zasady państwa prawa i niezawisłość sądów.
Kryzys polityczny w Rumunii ma źródło w toczącej się od lat walce ideologicznej między rumuńską prawicą a lewicą. Dodatkowo podsycają go zbliżające się, wyznaczone na 30 listopada, wybory parlamentarne oraz osobiste animozje polityków.
Po ogłoszeniu wyników referendum Ponta tłumaczył, że choć nie doszło do odsunięcia prezydenta od władzy, przeciwko Basescu głosowało ponad 7 mln obywateli i "Rumuni wysłali silny sygnał polityczny, kogo faktycznie popierają".