Do niedawna Bułgaria i Rumunia, przyjęte do UE w 2007 r., były w Brukseli traktowane jako niesforna dwójka pariasów. Europejscy politycy nawet pod nazwiskiem mówili, że akcesja obu państw ze wschodnich Bałkanów była błędem. Sofia jednak poczyniła olbrzymie postępy. W nagrodę szybciej wejdzie do strefy Schengen.
W ostatnich tygodniach wielu europejskich urzędników sugerowało, że Bułgaria może liczyć na zniesienie kontroli granicznych przed Rumunią. – Wypełniliście wszystkie warunki akcesji. Ta sprawa powinna być więc rozstrzygnięta tak szybko, jak to tylko możliwe, tak aby Bułgaria mogła czerpać wszelkie korzyści wiążące się z członkostwem w Unii – mówił przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Barroso podczas swojej niedawnej wizyty w Sofii.
Formalną przeszkodą pozostaje weto, jakie przed rokiem złożyła Holandia. Rząd w Hadze, pod presją popierającej ówczesny gabinet Jana Petera Balkenendego antyimigranckiej Partii na rzecz Wolności (PvdV), sprzeciwił się rozszerzeniu strefy Schengen o Bułgarię i Rumunię. PvdV obawiała się, że zlikwidowanie kontroli granicznej doprowadzi do zwiększonej emigracji Romów i rozprzestrzenienia się zorganizowanej przestępczości.
Władze bułgarskie wywierają na Holendrów silną presję, by te ograniczenia zostały zdjęte jeszcze tej jesieni. Holenderski dziennik „De Telegraaf” opublikował we wtorek bezprecedensowo ostry wywiad z ministrem finansów Bułgarii Simeonem Djankowem. – Jesteśmy ofiarami waszych politycznych rozgrywek. Populizm i nacjonalizm pozbawiają nas tego, na co zasługujemy. Inne kraje doceniły nasze postępy, tylko nie Niderlandy. To niesprawiedliwe. Ryzykujecie utratę reputacji – mówił Djankow.
Reklama
Wściekłość bułgarskiego ministra wynikała z przełożenia posiedzenia Rady UE ds. Wewnętrznych z września na październik po to, aby Haga mogła podjąć decyzję w sprawie weta już po wyborach parlamentarnych (odbyły się one w środę). Holendrzy dali bowiem do zrozumienia, że przestaną blokować akcesję Bułgarii. Przed miesiącem obiecał to ambasador królestwa w Sofii Karel van Kesteren.
Inaczej natomiast wygląda sprawa Rumunii. – Kluczowe pytanie brzmi, czy możemy zaufać rumuńskiemu państwu. Osobiście nie będę zaskoczona, jeśli państwa członkowskie zdecydują na razie, aby nie integrować się z Rumunią – oświadczyła unijna komisarz sprawiedliwości Viviane Reding w rozmowie z „Le Monde”. Bukareszt natychmiast określił jej słowa mianem dyskryminacji, ale miejscowe media przyznają, że sprawa Schengen wygląda na straconą. „Rumunia pozostanie ziemią niczyją” – skomentował na łamach „Romania Libera” publicysta Cristian Campeanu.
Zdaniem rumuńskiego dziennika winę za ten stan rzeczy ponosi premier Victor Ponta. Lewicowy szef rządu negatywnie zasłynął próbą odsunięcia od władzy konserwatywnego prezydenta Traiana Basescu przy wykorzystaniu kruczków prawnych, naginaniu własnych uprawnień i manipulowaniu spisami wyborców, którzy ostatecznie mieli podjąć decyzję o impeachmencie. Władze – co nie pozostaje bez znaczenia – nie są też w stanie poprawić sytuacji gospodarczej kraju.
Co innego Bułgaria. To nie przypadek, że wywiadu gazecie „De Telegraaf” udzielił właśnie Simeon Djankow. Minister finansów jest autorem odważnych reform, które powoli dają Sofii status regionalnego prymusa, jeśli chodzi o dyscyplinę finansów państwa. W przeciwieństwie do północnego sąsiada, Bułgarzy nie musieli korzystać z pomocy MFW. Mimo kryzysu potrafili znacząco poprawić bilans handlowy, m.in. dzięki zwiększeniu eksportu. Djankow poprawił ściągalność podatków i zbił dług publiczny do 18 proc. PKB, dzięki czemu znacząco poprawił wiarygodność kraju w oczach rynków finansowych. Już teraz rentowność miejscowych obligacji jest niższa niż w przypadku polskich papierów dłużnych. Bułgaria będzie teraz dyskontowała efekty odważnych reform i wzrost zaufania ze strony zagranicznych partnerów.