Europejscy studenci zaczynają już tracić nadzieję, że dyplom uzyskany na jednej z tysięcy szkół wyższych przyniesie im pracę. Naturalnie, mają na myśli pracę dobrze płatną. Może pocieszy ich wiadomość, że i inne, nawet najbardziej egzotyczne dla nas kraje już obawiają się podobnej przyszłości. Nawet te, które z telewizji znane są raczej z obozów dla uchodźców, a nie pączkujących uniwersytetów.

Republika Somalilandu, samozwańczy, aczkolwiek posiadający wszystkie atrybuty państwa kraj w rogu Afryki. Sąsiaduje z Somalią, która uważa Somaliland za zbuntowaną republikę. W ramach kopiowania rozwiązań z Zachodu, jak np. demokracji, kraj zaczęły zalewać nowe szkoły wyższe. Dziś nie widać tego, że pierwszy uniwersytet po wojnie domowej (1991 r.) odbudowany został niedawno w 1998 r.

Idąc ulicami stolicy Hargeisy, co rusz napotykamy na billboardy i reklamówki: studiuj w Alma College, posadź ziarna, które dadzą ci bezpieczną przyszłość w Geeska University itp. Mimo że w kraju istnieją cztery państwowe uniwersytety (również płatne), wielu skusiła nowa oferta edukacyjna. Na uroczystości rozdania dyplomów we wrześniu tego roku pojawiło się około 3 tys. studentów z rozmaitych kierunków. Na co niektórych uczestników padł jednak blady strach: jakim cudem rynek ma wchłonąć tak wielką liczbę studentów?

Problem na Zachodzie dotyczy oczywiście innej kategorii liczb, ale mechanizm edukacji powinien zmierzać do tego samego końca na obu kontynentach. Jest jednak pewna istotna różnica w rozwiązaniach. Wystarczy prześledzić kierunki dostępne na uczelniach: studia islamskie, informatyczne, biznesowe, inżynierowe, ekonomiczne, medyczne… brak masy kierunków społecznych albo pełnią one zupełnie marginalną rolę.

Rektor jednej z uczelni, Gollis University, przyznał, że jeśli kierunki nie będą wystarczająco konkretne, żaden z rodziców nie odważy się wydać na nie ciężko zarobionych pieniędzy (ok. 250 dol./semestr). Dlatego w kraju nie znajdziemy np. adeptów afrykanistyki. Studenci mogą przez dłuższy czas spać spokojnie – zapotrzebowanie na lekarzy, architektów oraz księgowych wciąż jest duże w kraju dotkniętym wojną.

A nasi zachodni studenci, kto wie, może uznają, że bardziej opłaca się wydać 1,5 tys. dol. na dyplom lekarza w Afryce niż 15 tys. dol. na magistra stosunków międzynarodowych.