Intrygująca idea. Cały powojenny cud wzrostu gospodarczego w zachodnim świecie to wcale nie efekt technologicznych innowacji albo keynesowskiego stymulowania gospodarek. Jak zwykle decydujący okazał się seks.

Od kilku lat triumfy popularności święci ambitny i wyrafinowany amerykański serial „Mad Men”. Rozgrywa się on w latach 60. w środowisku pionierów nowojorskiej reklamy ze słynnej Madison Avenue. Dopracowany pod każdym względem film świetnie oddaje przemiany obyczajowe rozgrywające się w ówczesnej Ameryce. Główny bohater, reklamowy geniusz Don Draper tkwi jeszcze w tradycyjnym modelu rodziny. Ma strzegącą domowego ogniska żonę, dwójkę (potem trójkę) uroczych dzieci i domek na przedmieściach. Jednocześnie całe dnie spędza w pracy, w sercu pulsującej życiem metropolii. I korzysta z jej uroków pełnymi garściami. Zwłaszcza gdy chodzi o kobiety: szybko emancypujące się nowojorskie singielki, dla których romans z żonatym mężczyzną to już coraz mniej temat tabu, a coraz częściej zwykła przygoda.

>>> Zobacz też: Niemieckie nastolatki wolą komórkę od seksu, telewizji i alkoholu

I to właśnie erotyczne przygody Dona Drapera (i milionów jemu podobnych) są zdaniem ekonomistów przyczyną boomu, który rozbujał zachodnie gospodarki w pierwszych trzech dekadach po II wojnie światowej. Jason Collins, Boris Baer i Ernst Juerg Weber z Uniwersytetu Zachodniej Australii argumentują w sposób następujący: pieniądze to kluczowy argument decydujący o doborze życiowego partnera. Kobiety są bardziej przychylne mężczyznom dysponującym wyższą siłą nabywczą. Panowie wiedzą z kolei, że posiadanie większej ilości aktywów zwiększa ich zdolność do zdobycia lepszej (bo wybranej z większej puli) partnerki. I to przekonanie popycha ich do działań stanowiących koło zamachowe gospodarki: do innowacyjności, przedsiębiorczości, produktywności czy profesjonalizacji rozumianej jako kariera w popłatnych zawodach. Wszystko to owocuje szybszym rozwojem gospodarczym w skali makro.

Reklama

Nie inaczej jest z konsumpcją. Pokazał to niedawno (2010 r.) zespół badawczy pod kierunkiem Jill Sundie z uniwersytetu w San Antonio. Teksańscy akademicy dają wiele empirycznych dowodów na to, że mężczyźni liczący na seks wydają pieniądze bardziej ochoczo. Umieśćmy ten wniosek w historycznym kontekście ostatnich stu lat, a mechanizm widać jak na dłoni. Wygląda na to, że wpływ seksu na gospodarkę układał się w tym czasie na kształt litery „n”. Póki małżeństwa były względnie trwałe, a rynek pozamałżeńskiego seksu niewielki, konsumpcja była niska, a gospodarka trapiona cyklicznymi kryzysami. Mężczyzna inwestował w zdobycie kobiety zazwyczaj tylko raz i to w młodości, gdy siłą rzeczy dysponuje się znikomą siłą nabywczą. Potem wydatki na uwodzenie odpadały niemal zupełnie. Spójrzmy jednak, co dzieje się dalej. Nadchodzą lata 50. i 60., czyli czas rewolucji obyczajowej i emancypacji kobiet. Podaż seksu idzie w górę. Rynek pozamałżeńskich romansów się rozrasta. Jednocześnie większość mężczyzn korzysta z nowych możliwości, próbując godzić je z tradycyjnym modelem rodziny. Wydatki eksplodują, a panowie muszą pracować więcej, by za nimi nadążyć. I jedno, i drugie zjawisko w skali makro napędza gospodarkę. Słowem, mamy tu do czynienia z prawdziwą sekspremią dla PKB.

>>> Czytaj też: „FT:” Seks i trumny. Polska potęgą przemysłu pogrzebowego

W końcu rynek związków erotycznych znajduje nową równowagę. Wysoka podaż pozamałżeńskiego seksu przy niezmienionym popycie powoduje, że spada jego cena. W praktyce panowie nie muszą więc już wydawać tak wiele, by – mówiąc kolokwialnie – zaciągnąć kogoś do łóżka. Na dodatek szerzy się singielstwo, czyli nowy styl życia w pojedynkę. Singiel nie ma wydatków związanych z utrzymaniem rodziny, a z drugiej strony może taniej kupować sobie zainteresowanie płci przeciwnej. I jedno, i drugie jest złe dla gospodarki.

Może więc to brak sekspremii jest przyczyną spowolnienia gospodarczego, w którym zachodni świat znajduje się od czterech lat? A nie żaden krach kredytowy, upadek Lehman Brothers czy zbyt wysokie zadłużenie publiczne i prywatne zachodnich społeczeństw. A jeśli tak, to może po prostu zacznijmy znów uwodzić.

>>> Czytaj też: Seks i gospodarka, czyli ekonomiści do sypialni

ikona lupy />
Rafał Woś, dziennikarz DGP / DGP