Obecnie jej koszty, po kosztach pracy, są najistotniejszym składnikiem kosztów we wszystkich gałęziach przemysłu. Cierpią z tego powodu nie tylko energochłonne przedsiębiorstwa, takie jak niemiecki producent aluminium Trimet AG, którego rachunki za elektryczność stanowią ponad 40 proc. kosztów produkcji, ale także inne firmy, zwłaszcza eksporterzy.
Ceny energii w Europie, jedne z najwyższych na świecie, najprawdopodobniej nadal będą rosły. Jedną z przyczyn jest fakt, że Unia Europejska tak postanowiła przekształcić swój system energetyczny, by mógł sprostać wymaganiom społeczeństwa niskoemisyjnego. A to będzie wymagać ogromnych inwestycji.
Tymczasem w innych regionach świata, szczególnie w USA i Kanadzie, ceny energii są mniej więcej stabilne. Dzięki rewolucji związanej z gazem łupkowym oczekuje się nawet, że tendencja ta utrzyma się. Odkrycie i eksploatacja niekonwencjonalnych źródeł gazu radykalnie ograniczyły zależność USA od importu. Doprowadziły także do spadku cen energii: przede wszystkim gazu (cena hurtowa 1 MWh gazu z wybranych węzłów gazowych jest około trzy razy niższa w Stanach Zjednoczonych niż w Europie), ale również energii elektrycznej, gdyż jest ona produkowana m.in. w elektrowniach gazowych.
Co to oznacza dla naszego przemysłu, a szczególnie dla tych przedsiębiorstw, których sukces na rynkach światowych zależy od konkurencyjnej cenowo energii? Jean-Pierre Clamadieu, dyrektor generalny francusko-belgijskiej grupy chemicznej Solvay SA, powiedział francuskiemu tygodnikowi „Les Echos”, że jego spółka ponosi w Europie koszty gazu w wysokości 500 mln euro rocznie, a gdyby prowadziła działalność w USA, mogłaby zaoszczędzić 300 mln euro. Czy istnieje więc niebezpieczeństwo, że całe sektory przemysłu będą wyprowadzały swoją działalność z UE i szukały powodzenia gdzie indziej? Tendencja w zakresie dezindustrializacji gospodarek krajów europejskich może zostać pogłębiona. Od 2000 do 2011 r. udział przemysłu w wartości dodanej brutto Unii Europejskiej zmniejszył się do około 16 proc. PKB.
Reklama
Jaka może być nasza odpowiedź na to zagrożenie? Potrzebujemy aktywnej europejskiej polityki przemysłowej. Powinna opierać się na założeniu, że silna baza produkcyjna może w znacznym stopniu przyczynić się do wyjścia Unii Europejskiej z kryzysu gospodarczego. Powinna także zakładać, że przemysł może wzmocnić naszą gospodarkę, tak by była bardziej konkurencyjna. Biorąc pod uwagę spadek udziału przemysłu w wartości dodanej brutto UE, cel polityczny polegający na odwróceniu tej tendencji ma również symboliczne znaczenie. W swoim ostatnim dokumencie strategicznym Komisja określiła cel odwrócenia negatywnych tendencji dotyczących udziału przemysłu w gospodarce europejskiej z obecnego poziomu wynoszącego ok. 16 proc. PKB do 20 proc. w 2020 r. Przez długi czas reindustrializacja pozostawała tematem tabu, ponieważ panowała opinia, że to handel i usługi stanowią główną siłę napędową gospodarki. Jednak 80 proc. innowacji pochodzi z przemysłu, a 75 proc. wywozu z UE stanowią towary.
Polityka przemysłowa powinna także brać pod uwagę to, że ceny energii są jednym z najważniejszych czynników konkurencyjności. Chociaż nie możemy po prostu odtworzyć w Europie amerykańskiej rewolucji łupkowej, powinniśmy być otwarci na to źródło energii. Ponadto z pewnością możemy mieć bardziej konkurencyjne ceny poprzez zróżnicowanie dostaw gazu ziemnego dzięki nowym rurociągom i terminalom skroplonego gazu ziemnego (LNG).
Musimy mieć wydajną paneuropejską infrastrukturę gazową i elektroenergetyczną, która umożliwi wytwarzanie energii tam, gdzie jest to najbardziej wydajne, i dostarczanie jej odbiorcom przemysłowym poza granice krajów niezależnie od tego, w którym kraju członkowskim mają swoją siedzibę.
Potrzebujemy też funkcjonującego rynku wewnętrznego gazu i energii elektrycznej, który byłby wolny od zakłóceń i interwencji państwa. Będzie mógł on przynieść gospodarce korzyści rzędu 500 mln euro, w postaci przystępnych cen energii, wzrostu gospodarczego i zatrudnienia.