Dlatego zdumiała mnie wypowiedź doświadczonej nauczycielki twierdzącej, że w liceum nauka języka polskiego służy przede wszystkim wprowadzeniu młodzieży w życie oraz uzyskaniu przez nią sprawności obywatelskich. Całkowicie się nie zgadzam. Nauka języka polskiego służy nauczeniu języka polskiego. Zaś język polski to nie tylko poprawna ortografia (proszę zobaczyć wpisy internautów!), gramatyka, styl, lecz także zespół odniesień, jakie pozwalają się nam porozumiewać, najczęściej czerpanych z wielkiej polskiej literatury.
Sądząc po publicznych wypowiedziach medialnych postaci (są nieliczne wyjątki), ani szkoła, ani życie nie spełniają tej funkcji. Posłowie i specjaliści z różnych dziedzin, a celują w tym zawody związane z wymiarem sprawiedliwości, nie potrafią mówić po polsku. Biedni i nieprzygotowani reagują na pytania dziennikarzy, posługując się nie tyle nowomową, ile mową własną, czyli, tak jak dzieci, konstruują nowe frazeologizmy, mylą przypadki i nie potrafią pojąć, na czym polega konstrukcja zdania podrzędnego, co sprawia, że nie ma ani początku ich wypowiedzi, ani końca. Jedyne, co potrafią powiedzieć, to „niech pan mi nie przeszkadza, ja panu nie przeszkadzałem” oraz „pan kłamie”.
Pomijając zdumienie, że usłyszawszy taką wypowiedź, rozmówca nie czyni jednej z dwóch rozsądnych rzeczy: dać w pysk albo wyjść ze studia, zważmy, do czego potrzebny jest nam język. Otóż odpowiedź jest przygnębiająco prosta: do komunikowania się, czyli do porozumiewania się. Jak jednak można oczekiwać porozumienia po ludziach, którzy nie potrafią dogadać się w rzekomo im wszystkim wspólnym języku polskim. Problem ten występuje bardzo często na poziomie życia prywatnego, ale z wielkim wysiłkiem udaje się nam go przezwyciężyć, a poza tym rozmowa o komórkach, samochodach i jedzeniu (najczęstsze tematy) nie wymaga językowej subtelności, a raczej precyzji technicznego nazewnictwa.
Natomiast na poziomie publicznym porozumienie się jest warunkiem jakiejkolwiek zgody narodowej i chociaż należy się cieszyć z takich deklaracji jak Janusza Palikota, że od 16 grudnia nie będzie używał mowy nienawiści, grubo przesadziliśmy z zagadnieniem wypowiedzi nienawistnych. Oczywiście są one naganne i niebezpieczne, ale stanowią kroplę w morzu zbrukanej i sponiewieranej polszczyzny. W dodatku ze względu na tempo pracy oraz na koszty zarówno redakcje gazet, jak i książek coraz częściej rezygnują z zatrudniania redaktorów, czyli osób, które sprawdzają tekst danego autora, poprawiają uchybienia i weryfikują dane, jakie on podaje.
Jeżeli zatem, jak wspomniana nauczycielka, chcemy, by nasze dzieci były znośnymi obywatelami, uczmy je polskiego. Jeżeli chcemy, żeby nasi reprezentanci dobrze nas reprezentowali, uczmy ich polskiego. Wyobrażam sobie poselską komisję do spraw poprawności językowej i minimalne grzywny za naruszanie tej poprawności. Rzecz tyczy się również księży, których polszczyzna ma wielki wpływ na olbrzymią liczbę ludzi. Przed wielu laty proponowałem władzom kościelnym, żeby wprowadzić do seminariów naukę poprawnej polszczyzny oraz retoryki, niezbędnych przy mówieniu kazań, ale propozycja ta spotkała się z bardzo negatywnym przyjęciem.
A może ci młodzieńcy, którzy tak bardzo bronią zagrożonej suwerenności i narodowego myślenia, zajęliby się językiem polskim? Bo, wbrew pozorom, niewiele jest rzeczy, które nas w dzisiejszych czasach łączą jako naród, a jedną z tych nielicznych rzeczy jest język. Pozbawieni tej więzi, więzi językowej, gdy utracimy zdolność wyrażania się poprawnie po polsku, nie tylko nigdy się nie porozumiemy, ale nawet nie porozmawiamy, bo nie będzie jak.