Gienek wielu szkół nie skończył, raczej życie go uczyło, z bogatej rodziny też nie pochodził (działkę odziedziczył po ojcu i ugorem stała lata całe), a i w dorosłości niezbyt mu się powodziło, więc zanim wbił pierwszy szpadel, trzy lata główkował, jak dach nad głową zapewnić w swoich tak pięknych okolicznościach przyrody.

Trzy lata zajęło mu zebranie paru groszy, wyszperanie budulca po złomowiskach i – co najważniejsze – opracowanie projektu inwestycji. Może projekt to zbyt szumne słowo, ale Gienek zelówki zdarł, chodząc po okolicach i podpytując sąsiadów, jak woda tutaj „stoi na wiosnę”, ile jej ciągnie z ziemi, czy mróz mocno łapie i czy „wiater papy nie porywa”.

Wiedzę zdobył, bo towarzyska to dusza i autochtoni z pomocą ściągali na Gienkowy ugór watahami, pobrzękując szklaneczkami. Ulica Gienka nauczyła bowiem, że zanim „w ciemną bramę ryj wstawisz, sprawdź, czy wyjmiesz nieobity”. Gienek sprawdził i zbudował domek tak, że pompy woda gruntowa nie podmywa, mróz podmurówki nie niszczy i z dachu nie cieknie, bo papówek solidnych wbił aż nadto.

– Jak k… to jest, że ja się dowiedziałem, a oni nie wiedzieli – pyta mnie teraz Gienek. – Ten Modlin cały. O mgłach nie wiedzieli, a mróz im beton porżnął. A tu wszyscy wiedzą, że jesieniom to nic pół dnia nie widać, a jak ziomber chwyci, to aż trzaska, dlatego mieszankie takiego cementu ja zrobił, że nic go nie ruszy – mówi Gienio autentycznie roztrzęsiony, który działkę z 10 kilometrów od modlińskiego lotniska posiada.

Reklama

Nic nie odpowiedziałem. Bo co mam mu powiedzieć? Że był mądrzejszy od armii inżynierów, inspektorów, geodetów? Że w XXI wieku w środku Europy można wylać pas lotniska, który byle mrozek roztrzaska? PS. Do szefów modlińskiej inwestycji: – Gienio roboty szuka.