Prawdziwą plagą jest brak dokumentacji w placówkach zdrowia. To budzi podejrzenia o próby ukrycia błędów medycznych - mówi Irena Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich.
Ciężko być chorym w Polsce?
Ze skarg, które do nas napływają, wynika, że szczególnie źle wygląda sytuacja osób chorych psychicznie. Co prawda istnieje narodowy program ochrony zdrowia psychicznego, ale tylko na papierze. Powstał w 2010 r., lecz nadal ma charakter wirtualny, na co zwracają uwagę w listach zarówno pacjenci, jak i lekarze. Nie rozwijamy np. leczenia środowiskowego, w domu lub blisko środowiska chorego. Brak pilotażowych centrów pomocy. Wiele nieprawidłowości wykazywała też Najwyższa Izba Kontroli. Pół roku temu wysłałam do Ministerstwa Zdrowia konkretne pytania związane z tymi problemami i do teraz nie otrzymałam odpowiedzi – nie wróży to chyba nic dobrego.
Sprawozdanie z działania tego programu było niedawno przedstawiane w Sejmie: większości rzeczy nie zrealizowano.
Może coś się zmieni, kiedy nasze państwo zacznie przegrywać sprawy przed sądami polskimi czy europejskimi. Obecnie miewa „rozkoszne” poczucie, że program został ustalony i to wystarcza. Tylko że nie ma bardziej demoralizującej i niesprawiedliwej rzeczy niż prawo, które pozostaje tylko na papierze.
Reklama
Na co najbardziej skarżą się pacjenci?
Na przykład na brak dostępu do leków czy złe warunki w szpitalach.
Zdarzają się sytuacje, zwłaszcza w przypadku osób starszych, gdy własna rodzina chce pozbawić je majątku. A kiedy taka osoba zaczyna mówić o spisku, co jest typowe w obrazie niektórych chorób psychicznych, to jeszcze bardziej ma świadczyć przeciwko niej i potwierdzać, że zasługuje na umieszczenie w zakładzie. Dlatego musimy wszystkim osobom stwarzać możliwość obrony prawnej i medycznej.
A jeżeli nie ma pieniędzy na wdrożenie tego programu?
To przecież nie może być wymówka, choć niestety jest ona powszechnie używana. Minimum, którego oczekuję od resortu zdrowia, jest przynajmniej wyznaczenie „mapy drogowej”. Wskazanie, że w danym roku zrobimy tyle i tyle, oraz wytłumaczenie, dlaczego innych rzeczy nie da się zrealizować i na kiedy są planowane. Takiej mapy nie widzę, stąd staram się przypominać, że brak realizacji programu jest swoistym przeciwstawieniem się prawu. Nie może być tak, że coś jest ustalone przez rząd i parlament, a konkretny minister mówi: ja tego nie zrealizuję. To jest wymawianie posłuszeństwa własnemu państwu, co w przypadku konstytucyjnych ministrów nie powinno się zdarzać.
Co jeszcze gnębi pacjentów?
Kolejną bardzo poważną sprawą jest brak dostępu do dokumentacji medycznej. To jest już prawdziwa plaga. Zwracają się do nas osoby, byli pacjenci, którym utrudniano wydanie ich dokumentacji medycznej albo w ogóle tego nie zrobiono. Do jeszcze bardziej dramatycznej sytuacji dochodzi, gdy dokumentacji domaga się rodzina osoby zmarłej. Z jednej strony szpitale twierdzą, że to służy ochronie tajemnicy lekarskiej. Ale z drugiej rodzi się podejrzenie, że być może chodzi o ukrycie błędów medycznych.
Może rzeczywiście lekarze chronią dane osobowe?
Być może, tylko jak wytłumaczyć sprawę, kiedy umiera pacjent, żona ma upoważnienie do dostępu do jego dokumentacji, ale nie otrzymuje historii choroby? Dlaczego? Bo mąż podpisał zgodę w jednej placówce, a następnie został przewieziony do innej, w której już nie podpisał kolejnego upoważnienia. Ostatecznie w takiej sprawie doszło do rozprawy z moim udziałem przed sądem administracyjnym.
Jaki był werdykt?
Zaskarżyliśmy bezczynność dyrektora placówki. A wojewódzki sąd administracyjny potwierdził nasz zarzut. Stwierdził, że doszło do bezczynności i że miała ona miejsce z rażącym naruszeniem prawa. Mówiąc wprost, według sądu to, że placówka odwoływała się do tajemnicy lekarskiej, nie służyło dobru pacjenta, tylko interesom lekarzy i szpitala. Jeśli pacjent upoważnił raz bliską osobę do odbioru dokumentacji medycznej, nie powinno mieć znaczenia miejsce wystawienia takiej zgody.
Spraw tego typu zaczyna przybywać tak szybko, że rozważam wystąpienie do Trybunału Konstytucyjnego, aby jednoznacznie umożliwić bliskim dostęp do dokumentacji chorego, w przypadku gdy nie zdążył ich upoważnić na piśmie i zmarł nagle w nadzwyczajnych okolicznościach.
Nie można zaskarżyć konkretnych lekarzy?
To właśnie jest kolejny problem. Z małej liczby efektywnie zakończonych postępowań dyscyplinarnych prowadzonych przez samorządy lekarskie wynika, że polscy lekarze są praktycznie nieomylni. Tymczasem przyczyna takich statystyk jest zupełnie inna – niechęć do prowadzenia spraw lekarzy przeciw lekarzom. Sam minister zdrowia skarżył się kiedyś, że wszyscy są tak powiązani w tym środowisku, iż koledzy boją się recenzować kolegów. W tej sytuacji pomyślałam o tym, aby zwrócić się do lekarzy polonijnych w Austrii i w Niemczech, by to oni stali się ekspertami. Nieformalnie mogę powiedzieć, że wyrazili oni zainteresowanie taką ewentualną współpracą. Niestety nie przejawił tym zainteresowania resort zdrowia.
Samorząd dobrze reprezentuje środowisko, jeśli chodzi o sprawy zawodowe, ale jeśli chodzi o odpowiedzialność społeczną, to jest już nie najlepiej. I obawiam się, że będzie tak nadal. Nie ma także specjalnego wydziału czy innej struktury w resorcie zdrowia zajmującego się sprawami pacjentów, co może pogłębić kryzys zaufania społecznego.
Przecież istnieje rzecznik praw pacjenta?
Tak, ale to jest bardziej podmiot administracyjny, a nie niezależny podmiot kontrolny. Gdyby miała to być rzeczywiście instytucja samodzielna, musiałaby być wybrana przez parlament. W przypadku tego stanowiska tak nie jest, więc – aby nie wprowadzać w błąd obywateli, którym mylą się adresy z naszym urzędem – należałoby go nazwać w istocie pełnomocnikiem rządu. Jak już podkreśliłam, problematyczne jest jednak głównie to, że w samym Ministerstwie Zdrowia nie ma departamentu zajmującego się prawami pacjenta. Resort zdrowia zamienia się w swoistą agencję rozliczeniową polityki zdrowotnej, a nie jest zdolny zajmować się w pełni społecznym wymiarem polityki zdrowotnej, a w szczególności dobrem pacjentów.