Taka jest też jego książka: bezpośrednia, ostra, prowokująca, momentami obcesowa. Jeśli szukasz, szanowny czytelniku, ożywczego wstrząsu, to dobrze trafiłeś. Ale pamiętaj, że możesz zakończyć jej lekturę mocno zniesmaczony.
Michalowicz to jeden z tych przedsiębiorców, którzy dorobili się w cudownych latach 90. Puchnąca bańka internetowa stała się czymś w rodzaju nowoczesnej gorączki złota. Kto miał głowę na karku, rozkręcał własny biznes, minimalizował koszty, opierając się na tanich narzędziach internetowych, i zgarniał spore pieniądze. Efektem ubocznym tej ery jest specyficzne poczucie misji, które cechuje całe pokolenie amerykańskich przedsiębiorców po czterdziestce. Uważają, że znaleźli receptę na osiągnięcie sukcesu. I chcą tym doświadczeniem dzielić się z resztą ludzkości.
Michalowicz jest na ich tle jednym z najbardziej dowcipnych pisarzy. Ale jest to ten typ poczucia humoru, który nie wszystkim musi się podobać. Michalowicz to gość, który zaproszony do wygłoszenia motywacyjnego wykładu dla pracowników dużej firmy staje przed nimi i zaczyna ich obrażać. Dowodząc, że ich spóźnienie na to spotkanie pokazuje, że zatracili radość ze swojej pracy. I są tylko automatami, które nigdy do niczego nie dojdą. Innym razem Michalowicz pyta słuchaczy: „Kto z was chce być milionerem?”. W górę idzie las rąk. „Kto już jest milionerem?” – ręce idą w dół. Wtedy Michalowicz wyjmuje z kieszeni banknot studolarowy, podnosi go do góry i mówi: „To jest coś, co wszyscy widzimy. Kto chce ten banknot?”. Wszystkie ręce idą w górę. Powtarza pytanie. „Kto chce ten banknot?”. Ręce pozostają w górze, ale na sali pojawia się konsternacja. Pyta raz po raz i zawsze dostaje tę samą odpowiedź. „Choć dzieli nas ledwie kilka metrów, to żaden z nich nie wpada na pomysł, że mogą podejść i wyjąć ten banknot z mojej ręki” – utyskuje.
Aż dochodzimy wreszcie do sedna przedsiębiorczości według Michalowicza, czyli do... toalety. Bo tytuł „Start-up bez pieniędzy” jest ze strony polskiego wydawcy pewnym unikiem. Nawet podtytuł „Filozofia trzech listków papieru” przywodzi na myśl skojarzenia z jakąś dalekowschodnią mądrością. Nic bardziej mylnego. Książka po angielsku nazywa się „The Toilet Paper Entrepreneur”, czyli „Toaletowy Przedsiębiorca”. I to dopiero początek sedesowych skojarzeń. Bo zdaniem Michalowicza robienie interesów przypomina robienie... no właśnie. A właściwie moment, w którym siedząc na sedesie, człowiek uświadamia sobie, że brakuje papieru toaletowego. Oddajmy głos autorowi: „Nie zaprzeczaj. Dobrze wiesz, o czym mówię. Trzy naddarte listki papieru, które zdają się z Ciebie drwić, zawieszone na krawędzi tekturowej tuby. Możesz wołać o pomoc. Możesz, szurając delikatnie nogami, udać się na poszukiwanie nowej rolki. Ale możesz też – i jest to opcja najlepsza – zadowolić się tym, co jest. A kiedy zaprzęgniesz do pracy swój przedsiębiorczy umysł, uświadomisz sobie, że dysponujesz czymś o wiele więcej niż jedynie trzema nędznymi listkami papieru”.
Reklama
Takie nastawienie jest zdaniem Michalowicza początkiem każdego biznesu. Robisz coś z niczego, żyjesz w sytuacji ciągłego niedoboru środków i musisz rozwiązywać problemy, na które nie ma cudownej recepty. A jednak wychodzisz z tego cało, zachowując godność i dobry humor. Tak to wygląda w praktyce. Już tej biznesowej, a nie tylko toaletowej.
ikona lupy />
Mike Michalowicz, „Start-up bez pieniędzy. Filozofia trzech listków papieru”, Wydawnictwo Gall Olgierd Graca, Katowice 2013 / DGP