Popularnym żartem było odcinanie krawatów nowym pracownikom albo mocowanie papierowego kubka do marynarki maklera i wlewanie do niego ukradkiem wody.

Największym katalizatorem dla podstępów na parkiecie była oczywiście nuda w wolniejsze dni. W jednym z artykułów w dzienniku New York Times z roku 1898 podsumowującym dzień na giełdzie możemy przeczytać, że „zastój rozpoczął się o godzinie 13:00 i pozbawiony od rana większych ekscytacji rynek stał się wręcz nudny, a obserwatorzy z galerii mogli przez godzinę podziwiać spektakl parkietowych dowcipów.”

Tydzień później gazeta donosiła, że „prawie cały dzień przeznaczono na psikusy – od rzucania się papierem po udawane konfrontacje na ringu.”

Takie wybryki nie ograniczały się do giełdy papierów wartościowych. W artykule z 1884 roku New York Times donosi, że „ponieważ na rynku kawy od paru tygodni panuje nuda, Giełda Kawowa stopniowo zamieniła się w teatr komediowy.”

Reklama

>>> Czytaj też: Najczarniejsze dni w historii światowych giełd

Żarty zwykłe i specjalne

Oprócz „zwykłych żartów”, które najczęściej wykorzystywały jakąś część ubioru pracowników lub urzędników giełdowych (żaden kapelusz ani płaszcz nie był bezpieczny), tygodnie nie obfitujące w wydarzenia wypełniały się atakami z udziałem namokniętego papieru, który lądował na twarzach pracowników i wybił niejedną szybę. Winowajcy, oprócz pokrycia kosztów wymiany szyby, byli karani kwotami do 5 dolarów.

Najczęstszym obiektem psikusów byli nowi pracownicy. Według etnografki Nancy Groce, odcinanie krawatów i rozdzieranie rękawów koszuli były powszechnymi rytuałami „chrzczenia” nowicjuszy na NYSE.

Często wykorzystywano też talk. „W pewnym momencie ktoś wołał: ‘w Nowym Jorku pada śnieg!’,” wspomina makler w rozmowie z Groce, „a ja spoglądałem w dół i okazywało się, że ktoś wysypał mi na buty puder dla dzieci.”

Z kolei w artykule z 1964 roku NYT opisuje „dowcip stary jak świat”, który polegał na wysłaniu nowego maklera na NYSE na parkiet z zadaniem kupna nieistniejących akcji. „Inni maklerzy, którzy brali udział w spisku, podbijali cenę, wypychając jednocześnie nowicjusza ze strategicznej pozycji. Cena szła w górę, a makler pocił się ze strachu. Po jakimś czasie orientował się, co się dzieje i wszyscy mieli ubaw.”

Groce w swojej książce o historii nowojorskiej giełdy opisuje też bardziej złożony podstęp. Jeden z maklerów na NYSE stał się według swoich znajomych zbyt nadęty. Pewnego lata zaczął on nosić do pracy biały, słomkowy kapelusz. Życzliwi koledzy, którzy chcieli dać mu do zrozumienia, że jego ego osiąga przesadne rozmiary, zaopatrzyli się w kilka identycznych kapeluszy, każdy o ćwierć rozmiaru mniejszy od poprzedniego. Co tydzień podmieniali jego kapelusz na mniejszy. Kiedy właściciel zaczął kwestionować jego dobre dopasowanie, koledzy zapewnili go, że problem leży w tym, że to jego głowa robi się coraz większa.

Od połowy XX wieku żarty stały się jednak znacznie mniej śmieszne w związku z wprowadzeniem większych kar dla winowajców, a także zakazów – na przykład nurzania przyszłych panów młodych w talku czy wojen na pistolety wodne.

Takie ograniczenia były odpowiedzią na powiększający się rozmiar personelu i handlu, przez który psikusy miewały poważniejsze konsekwencje, takie jak przerwy w handlu czy niszczenie sprzętu.

Ale parkietowe dowcipy traciły rezon nawet bez incydentów, kar i ograniczeń. Wraz ze wprowadzaniem elektronicznego handlu, zmniejszała się bowiem liczba osób obecnych na giełdzie. Dziś podczas sesji natrafienie na tego typu żarty jest prawie tak samo prawdopodobne jak spotkanie z żywym bykiem. No chyba, że jest akurat 1 kwietnia.

>>> Polecamy: Życie towarzyskie i uczuciowe wyższej kadry menedżerskiej