Pamiętają państwo? To była 53. minuta słynnego meczu Polska–Niemcy w półfinale mistrzostw świata w 1974 roku. „Ulli Hoeness. Rzut karny. Gol? Nie! Brawo, Tomaszewski jeszcze raz. Wspaniała interwencja Jana Tomaszewskiego” – komentował legendarny Jan Ciszewski. Ulli Hoeness miał wtedy 22 lata i był pomocnikiem niemieckiej reprezentacji. Graczem ważnym, ale nie pierwszoplanową gwiazdą na miarę Franza Beckenbauera czy Gerda Muellera. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, jak wielka kariera go czeka. I nie miała to być tak typowa dla byłych piłkarzy robota trenerska. Hoeness został menedżerem (a potem prezydentem) najlepszego niemieckiego klubu – Bayernu Monachium. Po polsku nazwalibyśmy go pewnie działaczem. Tylko że u nas wyrażenie „działacz piłkarski” kojarzy się z grubym cwaniakiem ustawiającym mecze. Hoenness też po odejściu z futbolu wyhodował sobie brzuszek. Ale menedżerem okazał się świetnym. Ugruntował pozycję Bayernu zarówno finansowo, jak i piłkarsko. Ostatnio monachijczycy zaczęli wręcz mieszać na szczytach europejskiej piłki, stając w jednym szeregu z Barceloną, Realem czy bogatymi klubami brytyjskimi.
Jednocześnie pyskaty, ale inteligentny Hoeness był uwielbiany przez niemieckie media. Do tego stopnia, że w ostatnich latach pytano go nie tylko o piłkę, lecz także o tematy stricte polityczne: sprawiedliwość społeczną albo energetykę atomową. Z tych wypowiedzi wyłaniał się obraz realisty z sercem usytuowanym raczej po lewej stronie. Gdy w sierpniu spytano go, co sądzi o propozycjach podwyższenia podatku dla najbogatszych, powiedział, że jest przeciw. Ale przeciw dlatego, by nie uciekali oni z Niemiec. „I żeby ich można wydoić tutaj na potrzeby tego społeczeństwa”.
I ten właśnie wrażliwy socjalnie Hoeness został teraz przyłapany na prawdopodobnym unikaniu płacenia podatków. Sprawa (jak to zazwyczaj w temacie podatkowym) jest skomplikowana i mocno niejednoznaczna. Jak doniósł dziennik „Sueddeutsche Zeitung”, w styczniu Hoeness sam doniósł na siebie monachijskiej prokuraturze. Skorzystał więc z furtki, którą niemieckie prawo zostawia dla swoich obywateli. Jeśli ujawnią w porę (to znaczy zanim zainteresuje się nimi urząd), że zabunkrowali np. w Szwajcarii nieopodatkowane pieniądze, to kara zostanie im darowana. Pytanie, dlaczego Hoeness zdecydował się na ten krok właśnie w styczniu. Czy dostał cynk, że skarbówka dobierze mu się do skóry? W końcu jego przyjaźń z kolejnymi premierami Bawarii była sprawą powszechnie znaną. A może chciał wyprzedzić uderzenie mediów? Albo po prostu zrozumiał swój błąd i chciał go naprawić? I czy niezapłacony podatek dotyczył tylko zysków giełdowych, czy czegoś więcej?
Te pytania będą się mnożyły. A ponieważ niemieckie media nie mówią w tej chwili o niczym innym, każdy kolejny dzień będzie pewnie przynosił nowe informacje. Jak to się skończy? Pewnie smutną, ale chyba dość życiową konstatacją – że gdy chodzi o relacje z fiskusem, to niewielu ma naprawdę i do końca czyste ręce. A u tych, którzy są na świeczniku, widać to po prostu bardziej.
Reklama
ikona lupy />
Rafał Woś dziennikarz działu życie gospodarcze świat / DGP