Mieszkam dwa kilometry od kanału Wieprz–Krzna. W latach 50. i 60. uważano go za cud techniki melioracyjnej. Chodziło o to, żeby podmokłe lub zalane łąki uczynić żyznymi i w ten sposób radykalnie zwiększyć areał ziemi ornej. Wyszło kompletnie inaczej – tym razem nie z winy komunistów, tylko hydrologów. Piaszczyste i gliniaste tereny zostały osuszone i kompletnie jałowe przez pewien czas służyły jako łąki, kiedy sypano na nie tony nawozu, bo był tani. Teraz nawóz podrożał i łąki stoją odłogiem, marne i od końca czerwca już żółte, a – jak się oblicza – zginęło 80 proc. roślin występujących tylko na bagnistych terenach. Moi sąsiedzi to wszystko przewidywali, nie chcieli wpuścić maszyn melioracyjnych na swoje tereny, rzucali się im pod koła, ale siła była wyższa. Najdłuższy kanał w Polsce (140 km) to nieszczęście. Teraz podobno są pieniądze na jego rewitalizację, ale nie bardzo wiadomo, na czym miałaby polegać.
Czytam, że Polska wcale nie najgorzej spisuje się pod względem produkcji energii zielonej, której domaga się od nas Unia Europejska. Rozumiem świetnie, że taka energia jest w zasadzie dobra, ale nie jestem pewien, czy ktokolwiek potrafi przewidzieć konsekwencje jej stosowania nie za kilka, lecz za kilkadziesiąt lat. Już teraz, kiedy jedziemy przez Austrię i widzimy farmy wiatraków, czyli setki identycznych stalowych konstrukcji zajmujących wielkie obszary, odwracamy głowę – takie to paskudne. Ale mniejsza o urodę, chociaż nie jest to bez znaczenia. Na skutek działania tych wiatraków giną miliony ptaków i pszczół. Czy na pewno energia jądrowa jest bardziej szkodliwa? Rzecz w tym, że nikt tego nie wie.
Wiele decyzji, jakie podejmujemy obecnie, ma konsekwencje, które ujawnią się za kilka pokoleń. Uczciwiej byłoby zatem przyznać się do niewiedzy i do tego, że podejmujemy ryzyko, które może skończyć się fatalnie. Przykłady łatwo znaleźć. Chińczycy wymusili ograniczenie liczby urodzeń dziewczynek. Podejmowali drastyczne kroki. Teraz młodzi chińscy mężczyźni mają ogromne kłopoty ze znalezieniem żony i założeniem rodziny. Dawne ograniczenia radykalnie poluzowano. Decydenci nie wiedzieli, jakie będą skutki ich działań.
Właściwie jedyne poważne obawy pojawiają się wtedy, kiedy podejmuje się próby manipulowania naturą człowieka. Stąd ten lęk o konsekwencje badań nad genami czy – w polskim wydaniu – strach przed in vitro. Czy jednak człowiek nie jest po prostu częścią natury? Od czasów oświeceniowego oburzenia Woltera, który zdumiewał się, że Bóg dopuścił do trzęsienia ziemi w Lizbonie, a człowiek nie potrafił temu zapobiec, robimy wszystko, żeby tylko zapanować nad przyrodą. W gruncie rzeczy przypominamy pod tym względem najbardziej radykalnych biologów komunistycznych w rodzaju Miczurina, tyle że nie posuwamy się do aż tak spektakularnych nonsensów, jak próba wyhodowania rośliny, która nad powierzchnią ziemi dawałaby pomidory, a pod powierzchnią – ziemniaki. Nie budujemy też kanału Wołga–Don, ale raczej z braku pieniędzy niż z zasady.
Człowiek – nic nowego nie wnieśli w tym zakresie ekolodzy – ciągle mniema, że jest w stanie zapanować nad naturą. Nad naturą, czyli nad przyrodą, oraz nad naturą, czyli nad tożsamością biologiczną jednostki. Kiedy okazuje się, że nie jest w stanie, składa to na karb błędnych obliczeń czy koncepcji naukowych i zaczyna od nowa. Na tym zapewne będzie polegała rewitalizacja kanału Wieprz–Krzna. Postoświeceniowy brak pokory, brak szacunku dla świata, jakim go stworzył Bóg czy ewolucja (czy też wspólnie), świadczy o naszym zadufaniu i przekonaniu, że jak się chce, to wszystko można zrozumieć i zrobić. Natura jednak nie znosi manipulacji i z reguły odpłaca się nam wszystkimi możliwymi nieszczęściami. Jakoś postoświeceniowi optymiści, ekologowie, inżynierowie i politycy nie są w stanie tego pojąć. A może po prostu ich nic nie obchodzi, co będzie za lat dwadzieścia lub pięćdziesiąt?