Armand Hammer przez całe życie marzył o sławie i szacunku. Przez pół wieku powojennej historii Ameryki uchodził za jeden z symboli jej biznesowej potęgi: w swoim czasie nie ustępował Rockefellerom czy Carnegiem. I pielęgnował własną legendę ze skrupulatnością nie mniejszą niż w przypadku swojej firmy. Gdy na początku lat 80. dziennikarz „The New York Times” Edward Jay Epstein opublikował krytyczną opowieść o Hammerze, ten nadesłał do redakcji liczącą 25 stron własną wersję artykułu z żądaniem publikacji całości.

Wizerunek biznesowego geniusza i czołowego filantropa Hammer utrwalał autoryzowanymi biografiami. Na ostatnią hagiografię wydał 200 tys. dol. Nie pogardził nawet gościnnym występem w „The Cosby Show”. Gdy jednak na początku lat 80. do kin weszła biznesowa wersja „Ojca chrzestnego” – film „Formuła”, w którym Marlon Brando sportretował demonicznego potentata naftowego – z dumą przyjął, że główny bohater jest wzorowany na nim. Ale też nie krył rozczarowania: w filmie Brando jest łysy, ma widoczną nadwagę, no i zupełnie nie takie oprawki okularów...

Mit runął wkrótce po jego śmierci w 1990 r. „Za każdą fortuną kryje się zbrodnia” – Epstein zacytował Balzaka kilka lat później w demaskatorskiej biografii Hammera. Z tysięcy odtajnionych notatek z archiwów KGB i FBI oraz setek godzin nagrań rozmów prowadzonych w gabinecie Hammera wyłonił się zupełnie inny obraz legendarnego milionera.

Dla Lenina wyskoczyłbym oknem

Reklama

Na widok gości Lenin wstał. „Był niższy niż oczekiwałem. Gruby, mały człowieczek z kopulastą głową” – tak Hammer wspominał w jednej z biografii spotkanie z wodzem rewolucji w 1921 r. Lenin ze łzami w oczach opowiadał o trudnej sytuacji ojczyzny, a chwilę później zaczął porównywać ją do Ameryki. – Dziś Rosja jest jak pański kraj w okresie pionierskim – miał powiedzieć Hammerowi. – Potrzebujemy wiedzy i ducha, dzięki którym dziś Ameryka jest tym, czym jest. To, czego naprawdę potrzebujemy, to wasz kapitał i pomoc humanitarna – dodał. Chwilę później Hammer został pierwszym zagranicznym biznesmenem z koncesją na działanie na terenie Rosji Radzieckiej. I wielkim admiratorem Włodzimierza Iljicza. „Gdyby Lenin kazał mi wyskoczyć przez okno, pewnie bym wyskoczył” – napisał Amerykanin.

23-letni wówczas Hammer wiedział, jak wykorzystać nowe możliwości. Po powrocie do Ameryki zaczął pielgrzymować po biurach tych, którzy mogliby być zainteresowani inwestycjami w rewolucyjnej Rosji: eksporterów zbóż, szefów firm transportowych, importerów ropy, bankierów. Do interesu wciągnął nawet samego Henry’ego Forda, który co prawda wydał na własny koszt „Protokoły mędrców Syjonu” i obwieścił, że za bolszewikami stoi „międzynarodowe żydostwo” – ale jednocześnie nie miał większych oporów przed handlowaniem z Kremlem. Z tej współpracy narodził się pierwszy radziecki traktor: Fordson.

„Znajomość z Leninem” imponowała późniejszym gospodarzom Kremla: Chruszczowowi, Breżniewowi czy Gorbaczowowi. Ten ostatni wciągnął nawet Hammera na listę uczestników negocjacji z Ronaldem Reaganem w latach 80. – Hammer jako obserwator był prawdopodobnie jedyną osobą prywatną w historii, jaka wzięła udział w tych rozmowach.

>>> Czytaj również: Najbogatsi ludzie świata 2012 – ranking Bloomberga

Bezpośrednie dojście do Lenina miało jednak cenę. Po wizycie u wodza Amerykanin otrzymał od swoich partnerów z Kremla czek na 75 tys. dol. (dziś to prawie milion), które za oceanem trafiły do agentów i działaczy Kominternu. W kolejnych latach rozmaitymi kanałami Hammer przesyłał kolejne sumy, a z czasem zaczął prać dla Moskwy miliony dolarów, używając do tego sieci firm i banków.

W czasie Wielkiej Depresji, gdy na Kremlu zaczęło brakować twardych walut, zaangażował się w sprzedaż skonfiskowanych przez bolszewików dzieł sztuki – pozorując przed amerykańskimi organami kontrolnymi, że wyprzedaje prywatną kolekcję. W wydanej w 1932 r. autobiografii, która miała najwyraźniej rozproszyć wątpliwości wokół skarbów, jakie nagle pojawiły się w galeriach i antykwariatach, Hammer opisał, jak wszedł w posiadanie niektórych egzemplarzy. Choćby tacy z zastawy cara Mikołaja I, na jakiej podano mu obiad w niewielkim moskiewskim hoteliku. „Zapytaliśmy kierownika hotelu, skąd ją ma. Powiedział, że pochodzi ona z Pałacu, ale nie lubi tych tac, bo zbyt łatwo się tłuką. Kupiliśmy je od niego, dodając trochę cieńszych tac, wytrzymalszych w użyciu” – napisał w „The Quest of the Romanoff Treasure”. Tyle że poza tacą w równie przypadkowy sposób wchodził w posiadanie jajek Faberge'a, ikon z carskich monastyrów oraz obrazów ze zbioru Ermitażu.

Jako handlarz dzieł sztuki wątpliwego pochodzenia Hammer nie miał oporów przed wciskaniem klientom fałszywek albo książek „z carskiej biblioteki” – których ilość była nieograniczona, odkąd nowym władzom Kremla udało się znaleźć stosowne stemple potwierdzające pochodzenie dzieł „ex libris” imperatora. Inna sprawa, że Hammer zdołał zebrać własną, gigantyczną kolekcję, obejmującą zwłaszcza dzieła impresjonistów – od Renoira i Cezanne’a po Gauguina i van Gogha. Zbudował ją jednak po latach, traktując po części jako element budowy swojego wizerunku.

Klejnotem koronnym zbioru stał się „Kodeks Leicester”, manuskrypt sporządzony przez Leonarda da Vinci. Hammer kupił go za rekordową wówczas sumę 5,28 mln dol. i przemianował na „Kodeks Hammera”. Równie obcesowo obszedł się z samym dziełem – pociął je na 72 strony, by można było je łatwiej wystawiać. Skargi historyków skwitował argumentem, że da Vinci zaplanował manuskrypt jako „konfigurację luźnych kartek”. „Kodeksowi” dawny kształt przywrócił dopiero jego kolejny właściciel Bill Gates, który kupił go po śmierci Hammera za 32 mln dol.

Na celowniku Hoovera

Notatka na temat podejrzanych kontaktów Hammera w Moskwie i przywiezionych przez niego pieniędzy dla agentów Kominternu wylądowała na biurku demonicznego szefa FBI Edgara J. Hoovera niemalże w tym samym dniu, w którym biznesmen zszedł na ląd po powrocie z Europy w 1921 r. Przez kolejne lata agenci obserwowali jego kolejne wyjazdy do ZSRR i biznesowe działania, ale Biuro nie zdecydowało się na jakąkolwiek interwencję. Hoover uznał, że Hammer bardziej przyda się sprawie, bezwiednie prowadząc FBI do kolejnych agentów Kominternu, niż gdyby wylądował za kratami.

W latach 50. FBI próbowało dobrać się Hammerowi do skóry – ale było już za późno. Do tego momentu milioner zbudował na Kapitolu siatkę współpracowników, którzy z finansowych i prestiżowych powodów wspierali go, cokolwiek tylko zaplanował. W ten sposób śledztwo – obejmujące podejrzenia od rekrutowania dla Moskwy szpiegów i prania dla niej brudnych pieniędzy, aż po zarzut szkolenia psów dla radzieckiej policji – skończyło się spektakularnym fiaskiem. Hammer przyszedł na przesłuchanie przygotowany na każde z pytań śledczych i bez większych problemów zbił większość zarzutów.

Choć przez całe 92-letnie życie milionera Biuro próbowało ustrzelić go co najmniej sześć razy, noga powinęła mu się tylko raz. W połowie lat 70., gdy prokuratorzy idący tropami afery Watergate posyłali za kraty kolejnych urzędników i partyjnych działaczy, w śledztwie wypłynęło jego nazwisko. Po tygodniach przesłuchań zebrano dowody na to, że Hammer skłonił sześć osób (wliczając w to jego samego) do składania fałszywych zeznań przed agentami FBI, wprowadzał w błąd śledczych z Senatu i fałszował dokumenty. Zarzuty wsparło dwóch blisko współpracujących – i już skazanych – menedżerów z biznesowego imperium Hammera. Potentatowi nie pozostawało nic innego, jak przyznać się do winy. I choć uniknął więzienia, sprawa miała się za nim ciągnąć praktycznie do końca życia.

Media zaś zachłysnęły się historią potentata już w latach 30. „Zebrał wielką fortunę, obracając zbożami, futrami, piórami, wyposażeniem biurowym, świniami, kamforą, chloroformem, maszynami do pisania, traktorami, maszynerią naftową, bawełną, ikonami, biżuterią, torebkami, krzyżami, azbestem i beczkami do piwa” – skrzętnie wyliczała redakcja „The New Yorkera” w grudniu 1933 r. A Hammer raczył reporterów kombatanckimi opowieściami o tym, jak to „wystrychnął komunistów na dudka” oraz o swoich kolejnych triumfach w biznesie.

Prawda była diametralnie odmienna. Dopiero od początku lat 40. Hammer zaczął obracać się wśród politycznych elit, a jego kariera nabrała rozpędu. W czasach wojennych restrykcji – m.in. na produkcję alkoholu wyłącznie dla potrzeb przemysłu – obrotny biznesmen zaczął skupować bankrutujące gorzelnie, co jego współpracownicy odbierali jako samobójczy pomysł. Jakież było ich zdziwienie, gdy okazało się, że Biały Dom przyznał Hammerowi wyłączną licencję na produkcję alkoholu na potrzeby spożywcze. Akta FBI milczą na temat tego, jak udało mu się ją zdobyć. Trop podsunęła po latach jego była druga żona Angela. – Armand żyje filozofią, zgodnie z którą wszystko i każdego można kupić – podsumowała.

Tak czy inaczej, Hammer zarobił wówczas pierwsze prawdziwe pieniądze. W 1945 r. stworzona przez niego firma United Distillers of America przyniosła 17 mln dol. zysku. Rok później było to już 50 mln. Dobiegający pięćdziesiątki biznesmen mógł teraz myśleć o nowych ambitnych przedsięwzięciach.

>>> Polecamy: Pojednanie najbogatszych Hindusów jest warte 3,5 mld dolarów

Allah przysłał pana do Libii

Muammar Kaddafi nie zniżał się do rozmów z nafciarzami, od tego miał specjalnego człowieka. Abdul Dżallud, siadając do negocjacji z biznesmenami, potrafił demonstracyjnie położyć na stole odbezpieczony pistolet. Równie bezceremonialne były warunki, jakie stawiał: kompletna zmiana finansowych warunków wydobycia libijskiej ropy albo nacjonalizacja. Tę „ofertę” reżim przedstawił wszystkim spółkom naftowym, jakie w 1970 r. eksploatowały tamtejsze pola naftowe.

Libia wcześniej była dla nafciarzy krajem wyjątkowym. Gdzie indziej wybierano jedną firmę, która stawała się kluczowym partnerem miejscowych władz. Trypolis wolał podzielić złoża na działki i sprzedać koncesje wielu firmom. W ten sposób kontrahenci nie byli w stanie szachować władz, a na dodatek zwyczajową 3-proc. łapówkę od koncesji można było ściągnąć kilkakrotnie. Z kolei dla branży Libia była jedynym rynkiem, na którym płotki mogły konkurować z rekinami – konglomeratem siedmiu największych światowych spółek naftowych nazywanych Siedmioma Siostrami. W tamtym czasie to one trzęsły globalnym rynkiem czarnego złota.

O tym, żeby znaleźć się w tym elitarnym gronie, Hammer marzył od dawna. Okazja nadarzyła się w połowie lat 50., gdy pod młotek poszedł pakiet udziałów w niewielkiej spółce Occidental Petroleum (znanej też jako Oxy). Wkrótce magnat stanął na jej czele, początkowo podkręcając jej notowania fałszywymi doniesieniami o odkryciach wielkich złóż w Nikaragui. W Libii dostrzegł życiową szansę i nie mógł jej przepuścić. Hammer hojną ręką rozdawał oficjelom z dworu króla Idrisa I łapówki i prezenty, a najważniejsze ze swoich pól naftowych nazwał imieniem monarchy. – Allah przysłał pana do Libii – miał mu raz powiedzieć sędziwy Idris. Dopiero rewolucja Kaddafiego przerwała tę sielankę.

Dżallud nie miał dla niego litości: zażądał ustępstw finansowych i „spowiedzi” – szczegółowego raportu o łapówkach. Jeśli szefowie pozostałych koncernów próbowali tworzyć wspólny front, Hammer przystał na warunki rewolucjonistów. Opłaciło się: przez następne 15 lat – do czasu, kiedy administracja Reagana nałożyła na Libię embargo i rozpoczęła niemal otwartą wojnę z Kaddafim – Occidental zarobił w Libii setki milionów dolarów. Ba, była to jedyna firma naftowa, która dostała odszkodowanie za nacjonalizację w 1973 r. Bynajmniej nie symboliczne: reżim przekazał spółce 136 mln dol. Na krytykę innych nafciarzy Hammer odpowiadał krótko. „Ja przetrwałem, oni – nie”.

Libijska ropa oliwiła całe jego biznesowe imperium – w latach 80. jego firmy za żelazną kurtyną produkowały nawozy (ZSRR) i wydobywały węgiel (Chiny). Wenezuelskie elity żyły z kopert rozdawanych przez przedstawicieli Oxy. Gdy Hammer zaczął budować rurociąg pozwalający transportować kolumbijską ropę na wybrzeże, kupił przychylność zarówno partyzantów z lewackiej Armii Wyzwolenia Narodowego (ELN), jak i lokalnych narkobaronów. Między apartamentami w Nowym Jorku i Moskwie oraz hotelami w Paryżu, Bogocie czy Pekinie potentat krążył na pokładzie swojego odrzutowca „Oxy One”.

Pławił się w sławie. Już w latach 50. na pytanie jednej ze swoich kochanek, czy chciałby zostać prezydentem USA, odparł: „Nie potrzebuję zostawać prezydentem. Ja ich robię”. Kilka dekad później mówił to właściwie oficjalnie. Gdy w jednym z wywiadów spytano go, czy ma więcej władzy niż gospodarz Białego Domu, uśmiechnął się wyrozumiale i skinął głową.

Wykładał tysiące (oficjalnie) i miliony (mniej oficjalnie) dolarów na kampanie prezydenckie, m.in. Nixona, Reagana czy Busha seniora. Drzwi do gabinetów Kremla były dla niego nieustannie otwarte. Audiencji udzielił mu Jan Paweł II. Od chwili, kiedy Rosjanie wkroczyli do Afganistanu, Hammer kursował między Waszyngtonem, Moskwą i Islamabadem, próbując na własną rękę zakończyć wojnę pod Hindukuszem. Żeby zdobyć poparcie pakistańskiego dyktatora gen. Zii ul-Haqa, naopowiadał mu bajek o złożach ropy położonych u wybrzeży kraju. W wolnych chwilach milioner z pompą otwierał wystawy swojej kolekcji dzieł sztuki oraz odwiedzał naukowców pracujących nad remedium na raka. W pewnym momencie uznał, że do szczęścia brakuje mu tylko jednego: pokojowej Nagrody Nobla.

>>> Polecamy: Potomkowie Goebbelsa zbili fortunę dzięki pracy przymusowych robotników

Wydmuszki i prawnuki

Jeszcze nie było w historii tej nagrody laureata biznesmena – próbował go sprowadzić na ziemię jeden z rozmówców. – Nie szkodzi – odparł na to szef Oxy. – Jeśli będzie to konieczne, stworzę własną kategorię – dodał. Occidental ufundowała cykliczne sympozja pod nazwą Konferencja Armanda Hammera na rzecz Pokoju i Praw Człowieka (jedna z edycji odbyła się również w Polsce). Każde z nich otwierał osobiście twórca, opowiadając uczestnikom o swoich zabiegach o uwolnienie więźniów politycznych w różnych zakątkach świata. Gdy w Oslo obradował Komitet Noblowski, w galerii nieopodal wylądowała cała imponująca kolekcja dzieł sztuki z zasobów milionera.

Jednocześnie pociągał za inne sznurki. Ponieważ Nobla nie dostała nigdy osoba skazana za przestępstwa, a Hammer miał na koncie wyrok za udział w aferze Watergate, przez całą ostatnią dekadę życia zabiegał o specjalną prezydencką amnestię. Reagan unikał jednak tematu jak ognia i Hammer doczekał się amnestii dopiero wtedy, gdy w Białym Domu pojawił się Bush senior. A wiadomo, że wspomógł jego kampanię wyborczą 110 tys. dol.

Ktoś musiał też zaproponować kandydaturę milionera Komitetowi Noblowskiemu. Brytyjski następca tronu książę Karol nie chciał podjąć się tego zadania. Pojawiła się inna opcja – były izraelski premier i pokojowy noblista Menachem Begin. Hammer, który przez lata współpracy z Kaddafim, unikał wzmianek o swoim żydowskim pochodzeniu, a nawet przeszedł na protestantyzm – teraz stał się głównym dobroczyńcą Izraela. Były szef rządu w Tel Awiwie był zachwycony planem zainwestowania 100 mln dol. w izraelską gospodarkę – na początek w wiercenia na pustyni Negev, a potem w projekt „Mędrcy Syjonu”, który miał uczynić z kraju czołowego producenta lotniczego. Begin niezwłocznie zaproponował jego kandydaturę. Nie wyszło: pokojowy Nobel za 1989 r. trafił w ręce Dalajlamy.

Hammer chciał zintensyfikować swoją kampanię, ale niespodziewanie stanął w obliczu najgroźniejszego z dotychczasowych przeciwników: raka kości. Choroba pokonała 92-letniego mężczyznę w błyskawicznym tempie. Po dwóch miesiącach od diagnozy milioner zmarł.

Rodzina, która zgromadziła się na pogrzebie, nie wierzyła własnym uszom. Fortuna szacowana jeszcze w 1986 r. przez magazyn „Forbes” na 200 mln dol. nagle przybrała postać nieruchomości wartej 40 mln – za to obłożonej gigantycznymi zobowiązaniami, od osobistych długów, przez zaległe podatki, po zobowiązania darowizn, jakie Hammer zaciągnął wobec wielu instytucji badawczych i charytatywnych. Muzea i szpitale błyskawicznie wyrzucały z nazw nazwisko milionera: obietnice donacji idących w miliony okazały się pustosłowiem. Największą sumę – 250 tys. dol. – odziedziczył jego jedyny syn, ale i ta poszła niemal natychmiast na spłatę kredytu hipotecznego.

Nowy menedżer Occidental Petroleum robił porządki w spółce. Okazało się, że nieudane przedsięwzięcia rządzącego firmą przez 33 lata Hammera kosztowały przeszło 2,5 mld dol. Pod nóż poszły więc zarówno inwestycje w ZSRR i Chinach, jak i firmowe studio filmowe oraz pomniki szefa, jakimi usiane były biura Oxy. Nawet raport roczny, który przypominał raczej cukierkową biografię Hammera, został skrojony do zwyczajowej formy, a poprzedniego szefa upamiętniono w nim jedynie krótką wzmianką.

Niemal ćwierć wieku później Amerykanie wolą nie pamiętać o Hammerze, amerykańskiej wersji bezwzględnego oligarchy. Choć jego życie z powodzeniem mogłoby posłużyć za podstawę scenariusza filmowego, dzisiejsze wzorce są zupełnie inne – choćby założyciel Facebooka Mark Zuckerberg, którego Hollywood upamiętniło obsypanym nagrodami filmem „The Social Network”. Ironia losu, jedną z ważnych drugoplanowych ról – Camerona Winklevossa – zagrał w nim niejaki Arnie Hammer, prawnuk Arnolda.

>>> Polecamy: Zuckerberg: Nie sprzedam Facebooka