Jak to się stało, że syn Leopolda Tyrmanda trafił na Wall Street?
Wychowałem się w Nowym Jorku i odkąd pamiętam, wiedziałem, że będę pracował na Wall Street. Fascynował mnie rynek, wolny rynek.
Pana ojca też. Pamiętam taki fragment z „Dziennika 1954”, gdzie pomstuje na realny socjalizm, bo nie jest w stanie zaopatrzyć mieszkańców w grzebienie, których używanie nie prowadziłoby do poranienia sobie czaszki. W pewnym sensie „Zły” też jest jaką tęsknotą za rynkiem: wszyscy tam kręcą jakieś interesy, i to działając w bardzo niesprzyjającym klimacie późnego stalinizmu.
Moje zainteresowania są naturalną kontynuacją filozofii politycznej mojego ojca. Rozwijał je zwłaszcza po tym, jak trafił do USA i zajmował się promowaniem wolności (Leopold Tyrmand osiedlił się w Ameryce w 1966 r., a od połowy lat 70. wydawał periodyk „The Chronicles of Culture”, który stał się ważnym głosem amerykańskiego konserwatyzmu i podejścia wolnorynkowego – red.). Ja idę podobną drogą. Zgadzam się z ikoną libertarianizmu Ayn Rand, która uważała, że wolność osobista i ekonomiczna muszą iść w parze. Nie ma jednego bez drugiego. Jeśli ktoś np. próbuje wpływać na ceny, automatycznie zmniejsza dostępne opcje wyboru dla każdego z nas. A więc zmniejsza naszą wolność. Szukając intelektualnych inspiracji, trafiłem na Uniwersytet Chicagowski, do uczelni wielkiego monetarysty Miltona Friedmana. A stamtąd na Wall Street, gdzie przez 10 lat pracowałem w jednym z funduszy hegdingowych.
Reklama
A co pan czyta?
Ostatnio wróciłem do Hayeka i jego „Drogi do zniewolenia”. Ponadczasowa lektura.
Błagam. To tak, jak ja bym panu powiedział, że czytam do poduszki „Kapitał” Marksa.
Czytam też z wypiekami na twarzy „The Rotten Heart of Europe: The Dirty War for Europe’s Money” (Popsute serce Europy, czyli brudna wojna o europejskie pieniądze) Bernarda Connolly’ego. Ta książka dobrze oddaje to, co myślę o oszustwie, jakim Bruksela karmi 800 mln Europejczyków. Connolly jest brytyjskim ekonomistą, który pracował dla Komisji Europejskiej. Brał udział w przygotowywaniu Europejskiego Mechanizmu Walutowego, poprzednika wspólnej unijnej waluty euro. W pewnym momencie połapał się, że to nie jest żaden rozsądny ekonomicznie projekt, tylko czysta polityka. Podział łupów między kraje członkowskie. I przyłączanie kolejnych państw, co było od początku jedynym sposobem ukrycia słabości euro. Connolly uderzył na alarm (książka została po raz pierwszy opublikowana w 1994 r. – red.). A oni go zwolnili, zaszczuli i próbowali zdyskredytować. Zwolennicy lewicowych ekonomicznych pomysłów zawsze tak robią ze swoimi przeciwnikami.
Bez przesady. Nie zgadzam się z większością tego, co pan mówi, a jednak czytelnicy czytają tę rozmowę.
Świetnie. Choć historia pokazuje coś innego. Socjalizm i etatyzm zawsze ze swojej natury są wrogami wolności. One nie chcą wolnego rynku idei.
A co jeszcze pan czyta?
Wydaną niedawno książkę „Conscious capitalism” (Trzeźwy kapitalizm) autorstwa Johna Mackeya, założyciela firmy Whole Foods, która była pierwszym poważnym biznesem oferującym ekologiczną żywność na amerykańskim rynku. Mackey pokazuje na przykładzie wielu amerykańskich przedsiębiorstw, że można być społecznie odpowiedzialnym kapitalistą. I że to jest kapitalizm przyszłości. Ja w to wierzę. Wierzę, że ten kryzys doprowadzi do wielu istotnych przewartościowań, a system istniejący przez większą część XX wieku się kończy.
Jaki system?
Kapitalizm kumoterski. Czyli taki, w którym sukces zależy nie od produktu, jaki sprzedajesz, ale od tego, jak bliskie związki z biurokratami potrafisz utrzymać.
Ale to przecież cecha systemu finansowego. Czyli pańskiego Wall Street.
I dlatego nie jestem piewcą Wall Street. Poznałem je od środka i wiem, że to nie jest już miejsce, gdzie króluje wolność. To niestety gniazdo kumoterstwa.

>>> Polecamy: Mishra: Państwowy kapitalizm wypiera neoliberalizm