Francois Hollande wygrywał ze swoim poprzednikiem, prawicowym Nicolasem Sarkozym (który bywał oskarżany o autorytarne i seksistowskie zachowania), właśnie łagodną postawą, prezentując twarz zatroskanego socjalisty, który pochyli się nad prawami kobiet i losem homoseksualistów. Zresztą to w końcu on doprowadził do zalegalizowania – pomimo sporego oporu części społeczeństwa – małżeństw jednopłciowych. Tymczasem jedno nieostrożne posunięcie i bach, cały jego wizerunek legł w gruzach. Chodzi o to, że kilka dni temu zwolnił jedną ze swoich pań minister – Delphine Batho. Delikatna blondynka, która zajmowała się ekologią, pozwoliła sobie na słowo krytyki i wyleciała z hukiem z rządu. Jak to określił na Twitterze jeden z polityków: „Batho trafiona, zatopiona”. Powód? Poszło o pieniądze. A konkretnie o 500 mln euro. Dokładnie tyle, zgodnie z projektem nowego planu budżetowego, miał stracić resort ekologii. To się nie spodobało Delphine Batho, której podlegał resort, czego też nie omieszkała wyrazić publicznie. – To prawda, budżet jest zły – powiedziała pani minister w radiu, po czym natychmiast została wezwana na dywanik do szefa rządu i prezydenta. Weszła tam o 16.30. Pół godziny później była już eksministrą. Zaś informację o jej zwolnieniu rząd ogłosił... na Twitterze. No i się zaczęło. Fala krytyki przetoczyła się przez większość mediów. Od sposobu ogłoszenia dymisji (internetowo), po sam powód, czy też według niektórych właśnie jego brak. – Prezydent nie ma skrupułów, by uderzać w najsłabszych – mówił jeden z senatorów. W słowach nie przebierała też prawicowa kandydatka na mera Paryża Nathalie Kosciusko-Morizet (była minister ekologii za czasów Sarkozy’ego). Stwierdziła, że ta sytuacja to fatalny sygnał dla kobiet, ale również posunięcie źle świadczące o osobowości prezydenta, który, jak widać, nie boi się w nie uderzać. W ten sposób delikatnie wskazała też na to, że prawica lepiej sobie radziła w kwestiach parytetów. I rzeczywiście, to właśnie Sarkozy zasłynął tym, że połowę tek ministerialnych powierzył paniom. Choć wiele osób uważało, że to niezły chwyt PR, bowiem wśród polityczek otaczających prezydenta niektóre wyróżniały się nie tylko kompetencjami, lecz także urodą. I mimo że potem relacje prezydencko-ministerialne układały się różnie (choćby dziwne losy minister sprawiedliwości Rachidy Dati, która w końcu musiała odejść z rządu), i tak jego pierwszy gest został zapamiętany.
Tymczasem Francois Hollande wzbudził tym większe kontrowersje, że dość niefortunnie wybrał sobie datę do dymisjonowania: zrobił to na dzień przed prezentacją projektu ustawy o zrównaniu praw kobiet i mężczyzn. A tu proszę – jak pokazała na wymownych infografikach większość mediów – po zwolnieniu Batho przewagę w rządzie uzyskali panowie. W trudnej sytuacji została też postawiona sama autorka projektu o równouprawnieniu, która jest nie tylko ministrem ds. równości, lecz także rzecznikiem rządu. W tej drugiej roli musiała zachować pokerową twarz i wytłumaczyć decyzję o dymisji, by następnego dnia piętnować ewidentną dyskryminację francuskich kobiet.