Problem numer jeden ukraińskiej armii

Armia, która traci żołnierzy nie tylko na froncie, ale masowo w wyniku dezercji, nie jest w stanie prowadzić skutecznej obrony. Zdaniem Łucenki to obecnie problem numer jeden Sił Zbrojnych Ukrainy, a przez to także całego państwa. Październik 2025 roku okazał się rekordowy – pod względem niechlubnej statystyki. W ciągu zaledwie 31 dni odnotowano ponad 21 tysięcy przypadków dezercji. To oznacza, że każdego dnia z armii ucieka średnio batalion – około 700 żołnierzy. Co więcej, Łucenko podkreśla, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Wiele przypadków dezercji i samowolnego oddalenia się z jednostki nie trafia do statystyk. Część żołnierzy znika bez śladu, a ich nieobecność nie zawsze zostaje formalnie zarejestrowana. To sprawia, że realna skala problemu może być znacznie większa.

ikona lupy />
Wpis Ihora Lutsenki z kanału Telegram na temat październikowych dezercji. / Telegram

Cztery brygady mniej w miesiąc

Od początku roku z ukraińskiej armii uciekło już ponad 182 tysiące ludzi, a od początku wojny ponad 306 tysięcy. Większość z nich nie wraca. To liczby, które przekładają się bezpośrednio na zdolności bojowe armii. Tylko w październiku liczba dezerterów była równa czterem pełnym brygadom. I to nie brygady administracyjne, a brygady gotowe do walki, których obecnie dramatycznie brakuje.

ikona lupy />
Zełenski wręcza medale Ukraińskim żołnierzom w podziemnym bunkrze. / X.com

Największy problem? Dezerterują przede wszystkim piechurzy – najbardziej narażeni, najbardziej przemęczeni, najgorzej opłacani. Ludzie, którzy przebywają bezpośrednio na linii frontu i najczęściej nie mają wsparcia rotacyjnego, psychologicznego ani wystarczającej motywacji finansowej.

Brakuje ludzi, nie sprzętu

Ukraina otrzymuje ogromne wsparcie w sprzęcie od Zachodu. Dostaje wszystko co potrzebne do prowadzenia wojny - od dronów po nowoczesne systemy artyleryjskie. Ale żaden sprzęt nie działa bez ludzi. Jak podkreśla Łucenko, "mamy drony, mamy pieniądze w logistyce, ale mamy za mało ludzi do walki". Ci, którzy pozostają na froncie, pracują na podwójnym obciążeniu. Często bez przerwy, bez urlopu, bez realnej szansy na odpoczynek.

Wielu żołnierzy, którzy wciąż walczą, musi przejąć obowiązki za tych, którzy odeszli. To prowadzi do jeszcze większego wypalenia i... kolejnych dezercji. Błędne koło wyczerpania i ucieczek z jednostek pogłębia się z każdym miesiącem. Dlatego problem ten może mieć długofalowe konsekwencje, które trudno będzie odwrócić samymi obietnicami czy nowymi przepisami.

Państwo w kryzysie szuka rozwiązań

Ukraińskie władze próbują reagować. Trwają prace nad systemem finansowej motywacji dla żołnierzy, którzy zdecydują się podpisać kontrakt z armią. Problem? Brakuje środków. Każdy nowy pomysł wymaga pieniędzy, a budżet państwa już teraz jest dramatycznie obciążony kosztami wojny.

Dezercje to nie tylko moralny problem to realne osłabienie armii. Każdy znikający żołnierz to luka w okopach, słabsza linia frontu, większe ryzyko dla tych, którzy zostali. W połączeniu z niedoborami ludzi do służby i dramatycznym zmęczeniem obecnych sił, może to doprowadzić do nieodwracalnych strat terytorialnych na rzecz Rosji.

Kogo można jeszcze wysłać na front?

W obliczu masowych dezercji armia zmuszona jest sięgać po coraz mniej oczywiste rezerwy ludzkie. W ukraińskich mediach społecznościowych zaczęły krążyć niepokojące doniesienia, jakoby do centrów szkoleniowych trafiali bezdomni, osoby z niepełnosprawnościami, a nawet chorzy na aktywną gruźlicę. Tym spekulacjom postanowił przeciwdziałać przedstawiciel Kijowskiego Obwodowego Centrum Kompletowania i Społecznego Wsparcia, Ołeh Bajdaluk.

Jak poinformował pod koniec października na łamach portalu 24tv.ua, osoby z otwartą formą gruźlicy nie są kierowane do służby w jednostkach szturmowych, ponieważ nie mogą być uznane za zdolne do walki. W przypadku osób w kryzysie bezdomności decyzję o zdolności do służby podejmuje komisja lekarska (VLK) – jeśli uzna kandydata za zdolnego, formalnie nie ma przeszkód, by taki człowiek trafił nawet do brygady frontowej.

Jednocześnie Bajdaluk podkreślił, że nie ma mowy o masowym wcielaniu bezdomnych do wojska. Lepiej w ogóle zrezygnujmy z tego określenia. To są obywatele Ukrainy - dodał.

Cała sytuacja pokazuje jednak skalę wyczerpania zasobów ludzkich w systemie mobilizacji. Gdy z jednej strony armia traci cztery brygady miesięcznie przez dezercje, a z drugiej brakuje zdrowych i gotowych do służby rekrutów, wojna zaczyna wchodzić w fazę desperackiego szukania ludzi „skądkolwiek”.