Co znaczy powrót do korzeni w przypadku partii politycznej? Rozumiem, że istnieje moda, czasem potrzeba, ustalenia własnych korzeni w rozumieniu rodowodu. Często jest to śmieszna i niegroźna obsesja, bywa, że w krajach, w których niemal wszyscy są imigrantami, jak w USA, ciekawie jest wiedzieć, jakie były losy naszej rodziny, skąd przybyła, czego szukała. I często odpowiedzieć na te pytania po prostu się nie da, gdyż prawdziwe rodowody mają tylko arystokracja i herbowa szlachta.

Ale partia polityczna! Cóż mogłoby stanowić jej korzenie? Zostawmy PO i przypatrzmy się klasycznym europejskim partiom. Otóż one nie mają korzeni. Strażnicy wierności, którzy z reguły są na marginesie, starają się przypomnieć np. socjaldemokracji, że jej korzenie to strajki robotnicze i walka metodami parlamentarnymi o społeczeństwo socjalistyczne. Potem się okazało, że cele są inne, i socjaldemokracja w Europie przeszła ewolucję. Partie nie mają korzeni, gdyż stanowią wspólnoty teraźniejszości i przyszłości, a nie przeszłości.

I to wspólnoty wyjątkowo brutalne, chociaż funkcjonujące w ramach reguł demokratycznych. W partiach politycznych zupełnie nie liczą się minione zasługi czy chwała, a najpotężniejsi ich członkowie mogą, jeżeli popełnią błąd, zostać natychmiast zmarginalizowani. I nie chodzi nawet o stanowczość przywódcy, ale o jego obowiązek wobec partii. Ona jest organizacją celową i każdy, kto nie służy temu celowi lub go podważa, nadaje się do eliminacji.

Z naszego, obywatelskiego, punktu widzenia ważne są tylko cele, jakie partia sobie stawia. Czy – jak mówią krytycy – zdobycie władzy lub utrzymanie reprezentacji parlamentarnej, czy w jakimś stopniu takie cele jak dobro kraju lub chociaż utrzymanie znośnego status quo. Wbrew cynizmowi komentatorów sądzę, że dobro kraju jest celem każdej poważnej partii, bo, mimo ograniczonego wpływu obywateli, jednak to oni oceniają partie polityczne i ocena ta dotyczy elementarnego dostatku i gwarancji bezpieczeństwa we wszystkich zakresach życia publicznego i prywatnego.

Reklama

Partie polityczne mogą i zapewne muszą mieć zatem generałów, którzy przekazują cele sformułowane przez ścisłe kierownictwo, ale wewnętrzna demokracja, a tym bardziej debata w obrębie partii politycznej, jest nie tylko niepotrzebna, ale wręcz szkodliwa. Owszem, można i powinno się rozważać najlepsze środki do realizacji celów, ale nie same cele. Dlatego wewnętrzna krytyka w ramach partii nie tylko nie jest dla partii specjalnie przydatna, ale może być po prostu szkodliwa.

Warto bowiem się rozejrzeć wokół i zorientować, kto spośród naszych znajomych jest członkiem partii politycznej. Ponieważ tych członków w ogóle jest stosunkowo niewielu, więc zapewne nie znajdziemy ich wśród przyjaciół. Ale okaże się, że członkami są wójt, lokalny duży biznesmen czy działacz na polu edukacji lub kultury. Ludzie ci chcą dzięki członkostwu w partii załatwić cele mniejsze, i to niekoniecznie egoistyczne. Coś dla ludności lokalnej, coś dla regionu, coś dla rozwoju przedsiębiorstwa. Nawet jeżeli zostaną – bardziej przypadkiem niż z rozmysłu – posłami, dalej cele ich będą identyczne, a zatem partia polityczna będzie dla nich miejscem realizacji tych celów i jeżeli dana partia zapewni im ten luksus, będą jej wiernymi zwolennikami. Jeżeli jednak przestanie go zapewniać, bardzo szybko ją opuszczą. To nie są relacje uczuciowe czy wspomnieniowe, jakby chciał Gowin, to są relacje ludzi interesu politycznego i nie ma w nich ani miłości, ani wierności – jest natomiast niezbędna lojalność, niezbędna, żeby cel osiągnąć. Pytanie zatem nie jest o Gowina i nie o korzenie, ale o to, czy PO zapewnia realizację celów ogólnokrajowych i lokalnych. Jak się zdaje, na razie bardzo średnio, ale tak.