Lektura 21 postulatów robi wrażenie, jakby ich autorzy uwierzyli w tezę komunistów o czołowej pozycji polskiej gospodarki na świecie. Ale w tym dokumencie po raz pierwszy zakwestionowane zostały cenzura, nomenklatura i kierownicza rola partii komunistycznej. Rozbudowane postulaty bytowe oznaczały wybór preferencji na rzecz ładu ustrojowego o charakterze socjalno- etatystycznym. Od 13 grudnia komunizm w Polsce opierał się na przemocy. Pogłębiał się kryzys, a Związek Sowiecki przestawał być gwarantem rządów PZPR. Porozumienie Okrągłego Stołu otwierało drogę do ustrojowych przemian. Władze godziły się na reformy, a opozycja zobowiązywała się, że partnerzy nie poniosą historycznej odpowiedzialności. Porozumienie Okrągłego Stołu – podobnie jak 21 postulatów – wyznaczało ścieżkę przemian, które w kwestiach społeczno-gospodarczych miały prowadzić do ustrojowego ładu o charakterze socjalno-etatystycznym. Zmiany miały mieć charakter ewolucyjny, ale nie jest prawdą, że był to program reformy socjalizmu. To był plan stopniowego budowania kapitalizmu, ale kapitalizmu w wersji ukształtowanej po wojnie w zachodniej Europie. Program Okrągłego Stołu został odrzucony po czerwcowych wyborach, a opowiedziały się za tym zarówno znaczna większość elit demokratycznej opozycji, jak i PZPR. Transformacja gospodarcza w Polsce została podporządkowana dyrektywom ekonomii neoliberalnej. Ta reorientacja nie była zaskakująca, bo od połowy lat 70. keynesowski model kapitalizmu znalazł się w impasie. Plan Balcerowicza znalazł się na fali historii, a media podjęły misję edukacyjną, której głównym celem było przekonanie publiczności, że żadnej alternatywy dla planu nie ma. Radykalne przekształcenia nie napotkały na sprzeciw. Wielkie znaczenie dla gładkiego przebiegu transformacji miało i to, że odniosła ona względny sukces. Wprawdzie recesja okazała się głębsza od zapowiadanej, spadek realnych wynagrodzeń był ogromny i nie powiodło się zdmuchnięcie inflacji (jeszcze w 1995 r. wyniosła 27 proc.), to jednak w latach 1993–1997 PKB rósł szybko, bezrobocie spadało i rosły płace realne. Nic dziwnego, że bilans transformacji w oczach wielu ludzi nie wypadał źle. W istocie już wtedy były jednak powody do troski. Bilans transformacji wypada jeszcze mniej optymistycznie, jeżeli uwzględnimy, że nie udało się wykreować dużych, konkurencyjnych na międzynarodowym rynku firm. Eksport rósł wprawdzie szybko, ale dzięki taniej pracy. Struktura polskiej gospodarki zyskiwała cechy peryferyjne, a bardzo duża część wielkich przedsiębiorstw stała się po prostu częściami zagranicznych koncernów. Szczególnie niepokoić powinno ukształtowanie się wielkich nierówności. To następstwo dużego zwiększenia nierówności płac i dochodów oraz nikłej redystrybucji za pośrednictwem systemu podatkowego oraz ograniczenia funkcji socjalnych państwa. Jeśli przyjąć, że naturalnym celem transformacji było ukształtowanie w Polsce ładu o cechach demokratycznego kapitalizmu, można też przyjąć, że proces ten dokonał się jeszcze przed końcem XX w. Już w drugiej połowie lat 90. większość przedsiębiorstw była prywatna, a zakres rynkowej regulacji był generalnie taki sam jak w rozwiniętych krajach Zachodu. Biorąc pod uwagę systemowe zróżnicowanie w obrębie kapitalizmu, można zaryzykować ocenę, że polski wariant po zakończonej transformacji lokował się gdzieś między modelem europejskim (także wewnętrznie zróżnicowanym) a modelem amerykańskim. Uzasadniona wydaje się ocena, że w całym okresie po zakończeniu transformacji model polskiego kapitalizmu ewoluuje w kierunku formuły zdecydowanie wolnorynkowej: skutecznie spłaszczone zostały podatki (podatek spadkowy wyeliminowany, a osoby najzamożniejsze mają prawo do niskiego podatku liniowego) i dziś obciążenia są degresywne. W znacznej mierze skomercjalizowane zostały ubezpieczenia i ochrona zdrowia. Daleko zaawansowana została deregulacja rynku pracy. Nieomal kres osiągnęła prywatyzacja, a udział kapitału zagranicznego w wielu sektorach (szczególnie w bankowości) jest nadzwyczaj wysoki. Reformatorzy nie zdołali jedynie radykalnie zredukować wydatków państwa, czego konsekwencją stała się strukturalna nierównowaga budżetowa. Postępująca ewolucja systemowa korelowała z powiększaniem się nierówności dochodowych, spadkiem bezpieczeństwa socjalnego, pogorszeniem statusu pracownika i pogłębianiem się peryferyjności polskiej gospodarki. Jednocześnie uwarunkowania rozwoju stały się normalne. Liberalne reformy nie zapobiegły spadkowi dynamiki, kryzys przyniósł jej dalsze zasadnicze osłabienie. Jednak na tle innych krajów Polska – jak dotąd – jest w stosunkowo dobrej sytuacji, ponieważ... nie zostały jeszcze zrealizowane wszystkie reformy: nie jesteśmy w strefie euro, wydatki państwa są sztywne (działają automatyczne stabilizatory koniunktury). Także rynki finansowe trzeba ocenić – w świetle neoliberalnego wzorca – jako słabo rozwinięte. Ale dziś można mieć poważne wątpliwości, czy liberalny kapitalizm gwarantuje wzrost. Czy więc model polski będzie sprzyjał dynamicznemu rozwojowi w przyszłości? Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi. Są tacy, którzy domagają się zaaplikowania większej dawki neoliberalnego lekarstwa. Jednak wątpliwości jest masa, a zwolennicy tej strategii nie odnoszą się do nich. Nie ma żadnych dobrych powodów, by model kapitalizmu o cechach socjalnych i etatystycznych uznać za anachroniczny. Nie znaczy to, że celowy jest powrót do modelu ukształtowanego po wojnie. Ale kontynuacja neoliberalnych reform jest wyborem co najmniej wątpliwym, a już na pewno prowadzić musi do zaostrzenia społecznych konfliktów. To nie może służyć dynamicznemu rozwojowi, a nawet skłania do fundamentalnego pytania: czy skrajnie liberalny kapitalizm można pogodzić z polityczną demokracją? To pytanie przywołuje niestety duchy przeszłości. W XX wieku owa niezgodność utorowała drogę do władzy i faszyzmowi, i komunizmowi. Powojenny kapitalizm pogodził rynek i prywatną własność z demokracją. Często przyjmowaliśmy, że na zawsze, ale są powody, by w to wątpić. Polska transformacja nie zakończyła się porażką. Odesłanie komunizmu do lamusa historii otworzyło przed nami szansę na rozwój. Praktycznie wszystkie duże grupy zyskały na zmianach. Rzecz w tym, że dystrybucja korzyści była bardzo nierówna. Ich beneficjentami w najmniejszym stopniu okazali się pracownicy. W tym sensie „Solidarność” przegrała. To powinno się zmienić. Zmiana nie zagraża perspektywom rozwojowym. Przeciwnie, zmiana – szczególnie względna poprawa położenia pracowników – rozwojowi gospodarczemu będzie sprzyjać. Ale zmiana – z przyczyn politycznych – jest bardzo trudna. Najwięksi beneficjenci transformacji wywalczyli dla siebie przywileje. Są wpływowi i będą tych przywilejów bronić. Dysponują bardzo silną polityczną reprezentacją i panują nad przekazem głównych mediów. Ich reprezentanci właśnie podejmują akcje przeciw związkom zawodowym, trafnie oceniając, że właśnie związki – mimo ich obecnej mizerii – są wpływowymi wyrazicielami interesów pracowniczych. Z perspektywy czasu widać, że tożsamość „Solidarności” ufundowana na historycznym fundamencie Porozumień Sierpniowych zachowuje aktualność. Sprzeciw wobec umów śmieciowych, wobec elastycznego czasu pracy, wobec radykalnego wydłużenia wieku emerytalnego nie jest populizmem. To w pełni uzasadnione postulaty pracownicze. Powinny one być uzupełnione o postulaty dotyczące podatków, polityki pronatalistycznej, przemysłowej, mieszkaniowej i inne. Wobec programowej bezpłodności partii politycznych to związek powinien podjąć wysiłki przedstawienia globalnej alternatywy. Nie po to, żeby partie polityczne zastępować, lecz by je zmusić do jasnego ustosunkowania się do pracowniczych postulatów.