Nie tylko z tego powodu gazety są pełne tekstów przyprawiających o depresję. Czytamy o gwałtach, rządowych grabieżach i przejmującym, bolesnym ubóstwie. Dla osoby z zewnątrz nagłówki gazet wydają się wręcz surrealistyczne. Na przykład w ubiegłym tygodniu rząd pozwolił zasiadać w Parlamencie, a tym samym stanowić prawo, kryminalistom skazanym wyrokiem sądowym. Chwilę potem rząd jednak został zmuszony do wycofania się z decyzji.

Mieszkańcy Indii – którzy zdają sobie sprawę z tego, że prawie jedna trzecia członków niższej izby Parlamentu ma procesy sądowe – mogą być już tym wszystkim po prostu znudzeni. Ale tego rodzaju jawny cynizm w żaden sposób nie zachęci zagranicznych firm do inwestowania w Indiach, które przez długi czas broniły swojego wizerunku państwa prawa, co dawało im kluczową przewagę nad Chinami.

A co z tymi zamożniejszymi mieszkańcami Indii, którzy w przeciwieństwie do zagranicznych firm, i tak już mają spore „udziały” w swoim kraju i społeczeństwie? Czy naprawdę są w stanie nadal akceptować ten chaos i dysfunkcje, które ich wszędzie otaczają, zniszczoną infrastrukturę i równie przechodzone przepisy prawa? Czy mogą tak w nieskończoność dalej rozwijać się kraju, w którym większości ludzi z trudem udaje się przeżyć dzień za mniej niż 2 dolary, gdzie połowa domów nie ma toalet a trzy czwarte populacji dostępu do czystej wody?

>>> Czytaj też: To oni trzęsą rynkami. 50 najbardziej wpływowych osób świata

Reklama

Upadłe państwo

Nie ma wątpliwości co do tego, że Indie mają ogromy potencjał. Wierzę, że Indiom uda się wyjść z tego chaosu i zbudować otoczenie przyjazne dla biznesu. Chaos – który jest tylko skrótem od „korupcji, złych rządów, niepewności i zmienności” – jest cechą charakterystyczną nie tylko Indii, ale też wielu rozwijających gospodarek. A globalne korporacje, które jakoś nauczą się tutaj funkcjonować, będą po prostu znakomicie przygotowane do tego, aby odnosić sukcesy gdzie indziej.

Tyle, że bez choćby pozorów zarządzania krajem i rządów prawa, ożywienie w Indiach jest niemal niemożliwe. Demografia i talent – dwa czynniki przewagi tamtejszych adwokatów – nie wyplenią tak po prostu przestępczości, korupcji i wszechobecnych działań nastawionych wyłącznie na własny interes.

Jako oczywistych winowajców tego zamieszania można uważać łapczywych polityków, skorumpowanych biurokratów i tłustych oligarchów, którzy im schlebiają i ich finansują. Wielu przedstawicieli klasy średniej w Indiach wini jednak demokrację, która daje prawo do decyzji nieokrzesanym i naiwnym masom. A ja z kolei coraz częściej zastanawiam się, czy przypadkiem sednem problemu nie jesteśmy my sami: wykształceni, stosunkowo zamożni mieszkańcy indyjskich miast.

Miliony kreatywnych i obrotnych mieszczan odnalazło swoją ścieżkę w tym wszechogarniającym chaosie, zamiast mu się przeciwstawić. Posyłamy nasze dzieci do prywatnych szkół i za granicę – zamiast do szkół państwowych. Popieramy prywatną służbę zdrowia, zamiast publicznej. Żyjemy za ścianami naszych osiedli zamkniętych, zasilanych wodą z prywatnych studni i wysokoprężnymi generatorami prądu.

W rzeczy samej, jesteśmy dumni z tego, że odnieśliśmy sukces, w przeciwieństwie do rządu. Im mniejszy wpływ ma on nasze życie, tym lepiej. Nie głosujemy (frekwencja wyborcza wśród naszych elit wynosi 35 proc.), nie płacimy też podatków (w Indiach robi to mniej niż 3 proc. społeczeństwa). A na samą myśl o tym, żeby wstąpić do polityki, aż się wzdrygamy.
Ten nasz brak zaangażowania pozwolił na erozję w publicznych instytucjach. Teraz krucha warstwa izolacji, którą owinęliśmy wokół siebie, też zaczyna się psuć. Nawet zamożni i wpływowi nie mogą dłużej uciekać przed haraczami i bezprawiem, z którymi do tej pory zmagali się tylko ci, którzy mieli mniej szczęścia. Przez ponad dwa lata próbowałem ukończyć budowę domu w Bangalore, na każdym kroku napiętnowany chciwymi żądaniami łapówkarzy. Dom jednego z moich przyjaciół był nielegalnie okupowany przez jednego z deweloperów, który ma powiązania z politykami. Legalny proces, który miał doprowadzić do jego eksmisji, utknął w martwym punkcie, ponieważ w ciągu roku nie znalazł się sędzia, który zająłby się sprawą.

>>> Czytaj też: Marketing Grouponu w Indiach: 21 tys. kg cebuli za 9 tys. zł

Bananowa republika

Inny znów kolega, jeden z najbardziej wpływowych i szanowanych przedsiębiorców w kraju, musiał się wyprowadzić z domu w Pune, ponieważ kilka stóp nieopodal jego domu wyrosło nielegalne centrum handlowe. Państwo zamieniło się w drapieżcę. „Łapówkarstwo i nepotyzm – oto, co teraz jest potrzebne, aby odnieść sukces” – ubolewa Narayana Murthy z Infosys, jedna z najbardziej poważanych szefów indyjskich korporacji. „Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Indie zaczną staczać się w kierunku bananowej republiki” – ostrzega legendarny przedsiębiorca Ratan Tata.

Postawmy sprawy jasno. Ożywienie w Indiach nie jest przecież czymś nieuniknionym. Tak jak jest to w firmach, sukces nie opiera się tylko na potencjale, ale na działaniu. Działanie wymaga natomiast dobrego zarządzania, silnych instytucji oraz, przede wszystkim, rządów prawa. Kiedy polityka psuje rodzinny biznes, skonstruowany po to, aby grabić kraj z pomocą wielce uczynnych biznesmenów i biurokratów, a interes osobisty ma przewagę nad interesom narodowym, rozsądni politycy przegrywają z pokusą łapówki i łupu.

Żaden z tych problemów sam się nie rozwiąże. Wielu mieszkańców miast w Indiach liczy na to, że w Delhi pojawi się jakiś życzliwy, silny polityk, taki jak opozycjonista Narendra Modi z Indyjskiej Partii Ludowej (Bharatiya Janata Party). To myślenie jest tylko życzeniowe, nawet jeśli jest on tak mocnym graczem politycznym na jakiego się kreuje. Sytuacja ma szansę poprawić się wtedy i tylko wtedy, gdy klasa średnia – czyli ci z nas, którzy są wykształceni, mają pieniądze i rzeczywisty udział w życiu społecznym – zacznie pracować na jej poprawę.

Musimy zresocjalizować nasz kraj. To oznacza podjęcie odpowiedzialności i szczere zaangażowanie się obywateli. Musimy zacząć przestrzegać prawa, nawet jeśli konsekwencje za jego łamanie nie są wcale tak dotkliwe. Musimy zacząć głosować w wyborach i płacić podatki zamiast łapówki. Musimy wyjść na ulice, aby otwarcie i zdecydowanie zaprotestować przeciw niesprawiedliwości – nie tylko wtedy, gdy wybucha jakiś skandal, ale musimy robić to nieustannie. Musimy ofiarować pieniądze i czas, potrzebne aby wzmocnić organizacje wolontariuszy i NGO.

Wreszcie musimy zdobyć się na odwagę aby dołączyć do publicznej służby i zacząć ubiegać się o urzędy. Jeśli uczciwi, patriotyczni przywódcy nie zastąpią cyników i oszustów, wysiłki w celu zmiany systemu nigdy nie okażą się wystarczające.

Mieszkańcy Indii nie mogą dłużej ignorować chaosu dokoła nich, tak jak robią to obcokrajowcy. Nie możemy jedynie odgradzać się murami, emigrować albo wysyłać gotówkę naszym dzieciom za granicą. Nasza bierność kreuje dysfunkcjonalne i nieznośne do życia społeczeństwo. Jeśli nie pokonamy chaosu, chaos pokona Indie.

Autorem tekstu jest Ravi Venkatesan, były dyrektor rady nadzorczej, wiceprezes i dyrektor zarządzający Microsoft India, pracował także na kierowniczych stanowiskach w AB Volvo i Infosys LTd., autor książki “Conquering the Chaos: Win in India, Win Everywhere".

ikona lupy />
Kalkuta, Indie / Wikimedia Commons
ikona lupy />
Sklep w Kalkucie / Bloomberg