Choć „sklep” nie jest w tym wypadku właściwym słowem. Był to labirynt, po którym błąkałem się dwa dni, aż w końcu trafiłem do regału „Hity z TV”. Tam jakaś pani przebrana za wampira i króliczka Playboya wyjaśniła mi, że w tym miejscu znajdują się zabawki, które „dzieci najczęściej życzą sobie dostać pod choinkę, ponieważ widziały ich reklamy w telewizji”? Nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę, poprosiłem, aby zasugerowała mi sensowną zabawkę dla pięciolatki. Zaczęła od lalki Monster High. Co to? Hm... Powiedzmy, że taka Barbie wystylizowana na wzór Marilyna Mansona i gwiazdy filmów dla dorosłych. Dawniej małe dziewczynki chciały wyglądać jak Barbie – mieć długie nogi, ładną buzię i eleganckie stroje. Jeżeli te dzisiejsze zechcą się upodabniać do Monster High, nasze ulice będą wyglądały jak z horroropornola.
Gdy powiedziałem „nie”, pani zasugerowała Furby. „Doskonale! – pomyślałem. – Wreszcie gra planszowa”. Nic z tych rzeczy. Furby to połączenie sowy, chomika i czajnika elektrycznego. To przewracający oczami, miewający humory, gadający pluszakorobot! Już miałem go nabyć, a następnie nauczyć brzydkich wyrazów, gdy usłyszałem, że „zakup Furby ma sens tylko wtedy, gdy steruje się nim ze smartfona”. Czy już nic na tym świecie nie działa jak należy, jeżeli nie ma wszczepionego procesora!?
A z autami jest jeszcze gorzej. Miałem opisać mercedesa klasy S, ale będziecie musieli poczekać na recenzję do Wielkanocy, bo jeszcze nie udało mi się ustawić w nim fotela, o ruszeniu z miejsca nie wspominając. A mam go drugi dzień. Poczyniłem jednak postępy – znalazłem instrukcję. Nie, nie w schowku pasażera. Jest wgrana na dysk twardy i wyświetla się na jednym z czterech ekranów, w które wyposażone jest auto. Wydaje mi się, że w krytycznych momentach zamiast kontrolki rezerwy paliwa w klasie S wyświetla komunikat: „Przykro mi, ale nigdzie nie pojedziesz. Wykorzystałeś wszystkie megaherce”.
Zanim skończę kurs informatyczny, jeżdżę mitsubishi pajero sport. To ostatni samochód na świecie, który oparł się modzie na komputeryzację. Oparł się również modzie na: żyłowanie silników (wyciąga 180 koni z 2,5 l pojemności), dokładanie kolejnych biegów (ma ich pięć), używanie do wykończenia wnętrza materiałów od Louisa Vuittona (poza skórą na fotelach jest tu wyłącznie plastik). W głowę zachodzę, skąd w nazwie modelu wzięło się słowo „sport”. To tak jakby Saharę nazwać wilgotną, a bohaterów „Warsaw Shore” – błyskotliwymi. Aby zmierzyć czas jego przyspieszenia do setki, będziecie potrzebowali kalendarza. Do tego dochodzi nadwozie chwiejne jak poseł Wipler na melanżu. I wielkie jak stodoła.
Reklama
Mimo tych wad pajero sport jest fantastycznym samochodem. Za jego kierownicą czułem się dumny. Dbałem o to, by był ubłocony, by nosił ślady eksploatowania w ciężkich warunkach, wjeżdżałem nim w największe dziury, zaliczyłem nawet parę rowów. I jestem pewien, że – gdybym tylko chciał – zaliczyłbym też pół żeńskiego liceum. Za kierownicą pajero sport czułem się jak prawdziwy facet. Jak drwal, który odrzuca postęp w postaci piły spalinowej i chwyta za tradycyjną siekierę.
Taką siekierą jest pajero sport – prostym narzędziem, ale dającym niebywałą satysfakcję. Cieszę się, że istnieją jeszcze takie auta. Zaprojektowane przez ludzi, nie komputery. I właśnie życzę wam na święta – porzućcie w tych dniach laptopy i piekarniki z USB. Niech ich miejsce zajmą ludzie.

>>> Polecamy: Volkswagen wybuduje w Komornikach centrum logistyczne

ikona lupy />
Łukasz Bąk zastępca kierownika działu życie gospodarcze kraj / Dziennik Gazeta Prawna