Zakładając przewidywany stały wzrost globalnego zapotrzebowania na energię i brak nowych, rewolucyjnych technologii konwersji pierwotnych źródeł energii do postaci przydatnej człowiekowi, można się dzisiaj spierać, czy zasoby kopalnych nośników energii wyczerpią się za 70, 100 czy 120 lat. Faktem bezspornym jest natomiast, iż wydobycie ropy i konwencjonalnego gazu napotyka na świecie coraz większe trudności. Nie dziwi więc zainteresowanie państw i światowych koncernów eksploatacją tych surowców na nowych terenach, do niedawna niewykorzystywanych w tym celu i traktowanych co najwyżej jako strategiczna rezerwa.
Weźmy Arktykę, gdzie wewnątrz koła podbiegunowego według amerykańskich szacunków znajduje się 13 proc. globalnych, dotychczas nieeksploatowanych zasobów ropy i 30 proc. zasobów gazu ziemnego. Rosja i jej arktyczni sąsiedzi – Kanada, Norwegia, Szwecja, Stany Zjednoczone (Alaska), Dania (Grenlandia) i Islandia, od pewnego czasu prowadzą aktywne działania zachęcające do prowadzenia poszukiwań tych bogactw.
Szczególne zainteresowanie regionem wykazuje Rosja i nie jest przypadkiem, że to właśnie ona tak agresywnie zareagowała niedawno na akcję statku Greenpeace, organizacji sprzeciwiającej się wierceniom w obszarze arktycznym. Przyszłość Rosji jest w opinii jej władz nierozerwalnie związana z eksportem ropy i gazu, a w obliczu wyczerpywania się źródeł syberyjskich Arktyka uważana jest tam za jedyną istotną alternatywę. Już parę lat temu ówczesny prezydent Dmitrij Miedwiediew stwierdził przecież, że „głównym wyzwaniem stojącym przed Rosją jest uczynienie z Arktyki swej głównej bazy surowcowej”.
Ale oczywiście Rosja nie jest jedynym krajem prowadzącym w tym regionie aktywną działalność poszukiwawczą – coraz rozleglejsze prace prowadzą firmy poszukiwawcze na obszarach traktowanych jako swoje przez Norwegię.
Reklama
W tej sytuacji niezwykle aktualne staje się pytanie dotyczące statusu prawnego terytorium Arktyki, który dotychczas nie został uregulowany żadną umową międzynarodową. Niepewna sytuacja polityczna w regionie i mnożące się pogróżki różnych państw nieustępliwie przypisujących sobie prawo do własności morskich części Arktyki utrudniają wypracowanie jasnej wizji eksploatacji jej bogactw. Rosja niedawno ogłosiła plan stworzenia „nowoczesnej infrastruktury wojskowej” w tym regionie, a USA nie pozostały dłużne, przestrzegając słowami swego sekretarza obrony przed wywoływaniem tam poważnego konfliktu. Jeśli nałożymy na to nasilające się protesty organizacji ekologicznych, niezwykle trudne mimo zmniejszającej się pokrywy lodowej warunki klimatyczne oraz świadomość konsekwencji ewentualnych awarii (nieporównywalnie większych od np. wycieku ropy w Zatoce Meksykańskiej z kwietnia 2010 r.), otrzymamy skomplikowany obraz.
Jedno wydaje się pewne – niezbędna jest aktywna kontynuacja prac Rady Arktycznej, ciała wprawdzie o charakterze wyłącznie konsultacyjnym, ale dzisiaj jedynego zdolnego do sugerowania racjonalnych rozwiązań. Problemy wymagające rozstrzygnięć to przebieg granic na wodach arktycznych, regulacje dotyczące ochrony środowiska naturalnego czy zapewnienie w regionie swobody żeglugi cywilnych statków.
A jeśli komuś mało kłopotów, to dodajmy, że sytuacja wokół drugiego bieguna Ziemi jest prawnie jeszcze bardziej skomplikowana i tam również świat nie uniknie w nieodległej przyszłości poważnych problemów.
Na koniec powiedzmy, że Polska ma także swoje interesy w tych odległych rejonach. Minimum tego, co dzisiaj powinniśmy robić, to dbanie o interesy naszych stacji badawczych. Na Antarktydzie pod egidą Polskiej Akademii Nauk od 36 lat działa z sukcesami stacja naukowa im. H. Arctowskiego (oraz druga, od lat niewykorzystywana, im. A.B. Dobrowolskiego), co pozwala Polsce być pełnoprawnym członkiem układu antarktycznego i zarządzać dwoma obszarami położonymi na Wyspie Króla Jerzego. Ze względu na stosowaną w tym układzie zasadę jednomyślności pozwala to Polsce współdecydować o całym terytorium kontynentu. Mniejszy wpływ na wydarzenia mamy na północy globu. Polska ma wprawdzie status stałego obserwatora w Radzie Arktycznej i jest od lat aktywna na Spitsbergenie (stacja PAN im. St. Siedleckiego i stacje paru uniwersytetów), ale ze względu na położenie stacji na terytorium norweskim nasza obecność zdaje się mieć znaczenie bardziej badawcze niż gospodarcze. Tak czy inaczej, na obszary podbiegunowe wkracza wielka polityka powiązana z gospodarką – czekają nas ciekawe czasy?