Szczególnie zadowoleni byliśmy z inwestycji bezpośrednich, które miały się przyczyniać do unowocześnienia i zwiększenia potencjału naszej gospodarki. I z pewnością się przyczyniły – choć na temat proporcji między kwotami zainwestowanymi przez zagranicę w handel czy finanse a w najbardziej zaawansowane branże produkcyjne można długo dyskutować.

Jednak za tę nowoczesność i stabilność trzeba płacić. Jak podaje NBP, kwota dywidend pobieranych przez zagranicznych właścicieli od polskich spółek stale się zwiększa. A do tego dochodzą innego typu płatności, jak obsługa pożyczek udzielanych polskim spółkom córkom przez zagranicznych udziałowców. Nie wspominając już o sprawach takich, jak opłaty za możliwość użytkowania znaków towarowych czy ceny transferowe.

W bilansie płatniczym mamy już nadwyżkę w saldzie transferów (tu pomagają nam pieniądze z UE), od lat na plusie jesteśmy, jeśli chodzi o usługi, w ubiegłym roku pierwszy raz zanotowaliśmy dodatnie saldo w obrotach towarowych. A ujemne saldo dochodów jest na tyle duże, że w sumie w bieżących przepływach z zagranicą jesteśmy na minusie. Kapitał, jaki przyciągnęliśmy z zagranicy, kosztuje.