Oglądanie prognoz pogody to nasza narodowa rozrywka. Codziennie wieczorem przed telewizorami siadają miliony, by dowiedzieć się, czy jutro będzie padać, czy też przygrzeje słonko. Według danych Nielsen Audience Measurement przygotowanych dla portalu WirtualneMedia.pl prognozę emitowaną ok. godz. 20.10 w Jedynce TVP w okresie od 1 stycznia do 12 maja 2014 r. oglądało średnio 2,6 mln widzów. Polsatowska wersja ok. godz. 19.30 (po „Wydarzeniach”) przyciągnęła średnio 2,51 mln, a nadawana w TVN po „Faktach” (ok. godz. 19.40) miała widownię 2,34 mln. A to tylko telewizja. Gdy w zeszłym roku firma specjalizująca się w aplikacjach mobilnych Lizard Mobile zamówiła badanie „pogodowych preferencji” Polaków, okazało się, że ośmiu na 10 rodaków sprawdza prognozę codziennie. Co szósty robi to co najmniej sześć razy dziennie! Największe internetowe serwisy pogodowe mają po ponad 1,7 mln użytkowników, a 10 najbardziej popularnych takich stron zebrało w sumie prawie 8 mln internautów.
Większość sprawdza pogodę na następny dzień, ale aż połowa chce wiedzieć, jak będzie za kilka tygodni.
– W każdej społeczności ludzie starają się uczynić rzeczywistość zrozumiałą, spójną i przewidywalną. To daje im poczucie bezpieczeństwa – tłumaczy dr Piotr Cichocki z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego.
Dodaje, że prognozy pogody to nowoczesny sposób na opanowanie natury, przekonanie, że możemy nią kierować. Stąd bierze się chęć wybiegania daleko w przyszłość, by uzyskać symboliczną kontrolę nad czymś, co w niewielkim stopniu znajduje się w naszym zasięgu. Kiedyś robili to dla swoich społeczności szamani, dziś z pomocą nauki i techniki kontrolują przyrodę meteorolodzy.
Reklama
– Tę potrzebę uczynienia świata przewidywalnym wykorzystują media. To swoisty handel marzeniami. Ale nie nazywałbym tego cyniczną manipulacją, bo dzięki takim programom widzowie wzmacniają swoje poczucie bezpieczeństwa – podkreśla naukowiec z warszawskiego uniwersytetu.

Zarządzanie gradobiciem

Paradoksalnie, choć tak chętnie i masowo poddajemy się medialnej ułudzie panowania nad przyrodą, korzystanie z profesjonalnych prognoz, które dają wymierne efekty finansowe, już nas tak bardzo nie interesuje.
National Weather Service – amerykańska rządowa służba meteo – szacuje, że w USA rynek profesjonalnych usług meteorologicznych dla biznesu sięga 3 mld dol. rocznie, a przychody 350 prywatnych firm oferujących klientom skrojone na miarę prognozy rosną o połowę co dwa lata. W Polsce można mówić o 50-, góra 100-milionowym rynku. W złotych, nie dolarach.
Z raportu „The Weather Business – jak firmy mogą chronić się przed skutkami zmiennej pogody” przygotowanego przez Allianz Global Corporate & Specialty wynika, że w 2012 r. pogodowe szaleństwa kosztowały amerykańską gospodarkę 534 mld dol. Kraje Unii Europejskiej, w tym Polska, straciły jeszcze więcej – 561 mld dol. Samych odszkodowań za straty spowodowane przez ekstremalne zjawiska atmosferyczne towarzystwa ubezpieczeniowe wypłacały przez ostatnie trzy lata po 70 mld dol.
– Podstawą prowadzenia biznesu jest dzisiaj uświadomienie sobie, że nie można zarządzać pogodą, ale można zarządzać konsekwencjami finansowymi pogody – podkreśla Tim Andriesen, dyrektor produktów rolnych i inwestycji alternatywnych korporacji CME Group z Chicago, jednej z największych na świecie firm specjalizujących się w zarządzaniu ryzykiem.
Na przykład trzecia co do wielkości sieć hipermarketów w Wielkiej Brytanii Sainsbury’s dzięki trafnym prognozom wykupionym w brytyjskim narodowym serwisie Met Office osiągnęła w zeszłym roku rekordowy 600-procentowy wzrost sprzedaży artykułów do grillowania. Logistycy firmy wiedzieli, gdzie i kiedy na Wyspach pojawi się słońce, i mogli przygotować lokalne akcje marketingowe, zachęcające do spędzenia czasu na świeżym powietrzu.
W USA firma Duracell zarządza dostawami baterii na podstawie monitoringu huraganów. Towar trafia do sklepów, zanim tornado spustoszy daną okolicę. Podobnie działa sieć Wal-Mart.
Pinar Yildirim wykładająca marketing na Uniwersytecie Pensylwanii zauważa, że firmy, które umiejętnie wykorzystają nagłą zmianę warunków atmosferycznych i trafnie określą związane z tym chwilowe potrzeby konsumentów, mogą uzyskać w krótkim czasie wysoką sprzedaż swoich produktów.
– Pierwszy śnieg w tym roku czy pierwszy gorący dzień to hasła, które mogą napędzić sprzedaż zimowej odzieży czy strojów kąpielowych. Trafne prognozy umożliwiają firmom przygotowanie się do takich akcji. Google ma interesującą ofertę – może wyświetlić internaucie reklamy, analizując, w jakim miejscu on się znajduje i jaką będzie miał tam pogodę. To znacznie zwiększa skuteczność takich reklam – zaznacza prof. Yildirim.
Świat błyskawicznie uczy się zarabiać na „zarządzaniu finansowymi konsekwencjami pogody”. U nas to tak nie działa. – Zachodnie społeczeństwa i gospodarka już wiedzą, że trafne prognozy oznaczają oszczędności. W Polsce zapłatę za taką usługę uważa się za wyrzucenie pieniędzy w błoto. Postrzegamy bowiem prognozy przez pryzmat prezentujących prognozę pogody celebrytów i internetowych serwisów. Dla 95 proc. społeczeństwa zagadnienie prognoz pogody wyczerpuje to, co znajduje się za darmo w sieci – mówi Grzegorz Gałek z biura meteorologicznego MeteoPlus.
Ludzie ci nie rozumieją, dlaczego mieliby płacić za coś, co mają gratis. Skoro telewizje i serwisy wmawiają im, że sprawdzalność ich prognoz rzekomo sięga 90–95 proc., nie widzą różnicy między ofertą mediów a profesjonalnych firm. Żeby zauważyć tę różnicę, trzeba najpierw zrozumieć, w jaki sposób tworzone są prognozy pogody. To zadanie trudne dla laika, bo meteorologia uznawana jest dzisiaj za jedną z najbardziej skomplikowanych dziedzin nauki.

Matematyka przelotnych deszczy

W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że prezentowane przez większość mediów prognozy pochodzą z jednego źródła – są opracowywane na podstawie danych z National Centers for Environmental Prediction (NCEP), amerykańskiego narodowego centrum prognoz wykorzystującego do obliczeń swój globalny model numeryczny GFS (Global Forecast System). Jest on uznawany w branży za jeden z najlepszych na świecie (swoje globalne modele ma kilka państw, m.in. Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Japonia i Kanada). Taki model to skomplikowane matematyczne wzory, a dokładniej równania różniczkowe drugiego rzędu z nierównomiernymi warunkami brzegowymi, opisujące ruch cieczy. Model oblicza zmiany warunków od poziomu gruntu przez kilkadziesiąt warstw atmosfery, uwzględniając tysiące zmiennych parametrów. Wzory są tak złożone, że istnieje nieskończenie wiele rozwiązań, więc naukowcy, by uzyskać konkretne rezultaty, muszą dokonywać uproszczeń przy opracowywaniu danych. Są to informacje m.in. o ciśnieniu, temperaturze, wilgotności, widzialności i stopniu zachmurzenia, które nieustannie nadchodzą z ponad 10 tys. stacji pomiarowych rozsianych po całym świecie – zbierane są przez narodowe centra państw współpracujących ze sobą w ramach Światowej Organizacji Meteorologicznej. Gdy dane te trafią do superkomputera NCEP, jednej z najszybszych cywilnych maszyn na świecie, ten co 6 godzin (o 2 w nocy, 8 rano, 14 i 20 polskiego czasu) wypluwa z siebie symulacje pogody na kolejne sto kilkadziesiąt godzin (ok. 8 dni). Trzeba jednak pamiętać, że komputer potrzebuje kilku godzin na przetworzenie danych, które też docierają z opóźnieniem, dlatego prognoza z 8 rano tak naprawdę jest symulacją pogody na podstawie stanu z popołudnia dnia poprzedniego.
Dane te są udostępniane w formie cyfrowych plików na internetowej stronie Amerykańskiej Narodowej Służby Oceanicznej i Meteorologicznej (NOAA) każdemu chętnemu i za darmo. Pliki te stacje telewizyjne czy serwisy pogodowe zamieniają w czytelne dla przeciętnego Kowalskiego mapki ze słonkami i chmurkami. Problem w tym, że model GFS ma niską rozdzielczość – przedstawia pogodową mapę na siatce, gdzie punkty, dla których wyliczana jest prognoza, są oddalone od siebie o pół stopnia szerokości geograficznej, czyli ok. 30 km. Przy prognozie powyżej tygodnia gęstość siatki zmniejsza się dwukrotnie.
– Efektem takiej rozdzielczości jest np. uśrednianie przez model danych topograficznych. Wysokie góry są spłaszczane, co znacząco zniekształca numeryczną prognozę zarówno w Sudetach, jak i w Karpatach, a w konsekwencji także w ich sąsiedztwie. Model „nie widzi” również różnorodności pod względem rzeźby i pokrycia terenu obszaru Mazur, traktując ten region na ogół jako zwykłą jednorodną nizinę. Dlatego numeryczne prognozy bez modyfikacji synoptyków i uwzględniania miejscowej specyfiki bywają bardzo ogólne – tłumaczy Grzegorz Gałek.
Globalne modele najlepiej radzą sobie z przewidywaniem warunków termicznych, lecz kłopotliwe staje się już dla nich przepowiedzenie zachmurzenia i opadów. A i to zależy jeszcze od rodzaju podłoża i ogólnej stabilności pogody. Uogólniając, prognozy wyliczone przez globalne modele dość trafnie prognozują na najbliższe 24 godziny, względnie poprawnie na 48 godzin i coraz gorzej od trzeciego dnia. Przy wyliczeniach na tydzień i więcej dni możemy mówić już tylko o ogólnych tendencjach.
Dlatego w serwisach, które wykorzystują tylko surowe wyliczenia, np. z GFS, na mapce Polski może być widoczne słoneczko sięgające promieniami od Łeby po Hel, gdy w rzeczywistości we Władysławowie rozszaleje się burza.

Meteorologia kosztuje

Profesjonalne firmy traktują modele globalne jako punkt wyjścia, a przy opracowywaniu swoich prognoz korzystają z pomocy synoptyków i dodatkowych modeli o wyższej rozdzielczości, np. WRF (gdzie siatka jest bardziej gęsta, takie modele mają siatkę od 4 do 8 km). I tu zaczynają się schody, czyli koszta bardziej szczegółowych danych.
– Teoretycznie każdy może sobie zainstalować taki model nawet w domu. Znam człowieka, który uruchomił go na konsoli PlayStation. Problemem są jednak dane, którymi trzeba nakarmić silnik modelu. Tak szczegółowe informacje pogodowe zbiera Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej, ale udostępnia za darmo tylko bardzo ograniczoną ich ilość. Za pozostałe trzeba już płacić – wyjaśnia Grzegorz Gałek.
Naukowcy z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego (ICM UW) – jednostki, która udostępnia moce obliczeniowe potężnych komputerów środowisku naukowemu z całej Polski – wdrożyli w 1997 r. i wciąż rozwijają numeryczny model prognostyczny UM z siatką 4 na 4 km. Swoje szczegółowe prognozy udostępniają w serwisie Meteo.pl, uznawanym za jeden z najbardziej precyzyjnych w Polsce. Jednak choć jest to placówka naukowa i wiele szczegółowych danych otrzymuje za darmo, za informacje od Brytyjczyków, od których pozyskuje prognozy z modelu globalnego, musi płacić kilkaset tysięcy złotych rocznie.
– W czerwcu Brytyjczycy zagęszczają w swoim modelu globalnym dotychczasową siatkę 25 km na gęstszą – 17 km. Choć różnica wydaje się niewielka, to spodziewamy się radykalnej poprawy jakości danych wyjściowych – mówi meteorolog dr inż. Ryszard Klejnowski, współpracownik ICM UW, były główny synoptyk IMGW.
Ekspert dodaje, że głównymi problemami w prognozowaniu numerycznym są: doskonalenie modeli, rozwijanych już na siatce 1 na 1 km, dostępne moce komputerów oraz jakość i ilość danych o stanie atmosfery w skali globalnej. Ten ostatni warunek wymaga szerokiej współpracy międzynarodowej, realizowanej w ramach Światowej Organizacji Meteorologicznej (WMO). W Polsce jest 65 stacji pomiarowych i 8 radarów meteorologicznych. Radary kupiliśmy za pożyczkę z Banku Światowego po katastrofalnej powodzi w 1997 r. To jednak wciąż za mało, by ograniczać straty po kataklizmach. Niemcy mają 16 radarów, a i tak byli bezradni przy powodzi w 2013 r. Wszystko – zaznacza Ryszard Klejnowski – rozbija się o pieniądze. Jeden radar kosztuje 2 mln euro, do tego dochodzą wysokie koszty utrzymania.
Dla poznania niezbędnych dla modeli numerycznych danych o warunkach w wyższych warstwach atmosfery wypuszcza się radiosondy – balony z czujnikami, które wznosząc się na wysokość ok. 30 km i wyżej, przekazują dane pomiarowe drogą radiową. Na świecie jest ok. 300 takich stacji radiosondażowych (w Polsce 3), ale tylko na kontynentach. Nad oceanami, gdzie powstają niże i fronty, dane pozyskiwane są przez satelity meteorologiczne, które swoimi czujnikami mikrofalowymi sondują pionowo atmosferę, przekazując jednocześnie obrazy zachmurzenia. Tyle że koszty budowy, umieszczenia na orbicie i eksploatacji satelitów liczą się w miliardach euro. Dlatego posiada je jedynie kilka państw – USA, Rosja, Chiny, Japonia i Indie oraz Europejska Organizacja Eksploatacji Satelitów Meteorologicznych EUMETSAT, której Polska jest członkiem – nasz kraj płaci za to rocznie wiele milionów euro – wskazuje specjalista z ICM. Mało kogo stać na takie opłaty.
– Lokalne biura meteorologiczne będą wypierane przez duże koncerny, które mają pieniądze na rozwijanie własnych rozwiązań informatycznych opartych na danych z modeli numerycznych. Na rozwijanie własnego modelu stać tylko najsilniejsze ośrodki naukowe. Podstawowy pakiet danych z modelu brytyjskiego to ok. 140 tys. zł rocznie. Do tego trzeba doliczyć oprogramowanie i informatyka, który będzie dbał o prawidłową interpretację danych pod danego klienta – zaznacza Jarosław Bernatowicz, prezes biura prognoz Aura.
Jego zdaniem hamulcowym rozwoju tej branży w Polsce jest IMGW, który żąda za ponadstandardowe dane o wiele większych pieniędzy, niż chcą narodowe odpowiedniki instytutu za granicą.
– Od 1997 r. występowałem do IMGW o udostępnienie danych źródłowych i zawsze byłem zbywany. Dopiero w 2007 r. Komisja Europejska postawiła instytut do pionu, nakazując mu dzielenie się informacjami – krytykuje Jarosław Bernatowicz.
Jolanta Bieniek-Kwiatkowska, zastępca kierownika Centrum Nowych Mediów i Sprzedaży IMGW-PIB, zwraca uwagę, że większość europejskich instytucji meteorologicznych jest finansowana w całości z budżetów państw. Nasz instytut jest tylko współfinansowany z funduszy ochrony środowiska, resortów środowiska i nauki oraz unijnych projektów badawczych. Około 30 proc. kosztów musi więc pokryć z działalności komercyjnej.
– Instytut zatrudnia ok. 1500 osób. Koszty działalności i utrzymania wielu systemów, m.in. radarów, udostępniania danych satelitarnych, sieci pomiarowo-obserwacyjnej czy składek członkowskich w międzynarodowych organizacjach sięgają ok. 110 mln zł rocznie. Do tego dochodzą obwarowania licencyjne niektórych danych – jeśli chcemy je sprzedawać na komercyjnym rynku, musimy za nie płacić więcej. Poza tym o tym, co i komu mamy obowiązek udostępniać bezpłatnie, decydują ustawa z 18 lipca 2001 r. – Prawo wodne i rozporządzenia ministra środowiska. Za pozostałe dane zgodnie z ustawą musimy pobierać opłaty – wylicza wiceszefowa sprzedaży instytutu.

Żeby zima nie zaskoczyła

IMGW ma w swojej ofercie ponad 800 meteoproduktów. Są skierowane do wielu branż. Głównym odbiorcą, z największymi pieniędzmi, o którego biją się wszyscy konkurenci w branży, jest energetyka. Trafne przewidywanie zjawisk atmosferycznych pozwala koncernom przede wszystkim szczegółowo zaplanować zapotrzebowanie na energię, przełączenia sieci czy rozlokowanie ekip remontowych w sezonie zimowym. Duże firmy energetyczne płacą za prognozy od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie. – Ale znacznie większe oszczędności przynosi wymiana kabli, przekaźników czy nowoczesnych liczników. Dlatego inwestowanie w lepsze prognozy jest na końcu listy – zauważa Jarosław Bernatowicz z Aury.
Prognozy pogody są też podstawowym narzędziem planowania dostaw energii dla dużych farm wiatrowych – muszą trafnie przewidzieć, ile prądu wyprodukują ich wiatraki, bo nadwyżki sprzedadzą za bezcen, a za niedobór płacą kary. Ponieważ rynek ten opanowały w Polsce duńskie firmy, korzystają one głównie z usług duńskich firm meteo.
Kolejną branżą uzależnioną od pogody jest rolnictwo. Tu osłona meteorologiczna polega m.in. na ostrzeganiu przed przymrozkami, silnymi wiatrami i opadami podczas prac agrotechnicznych.
– Przy dużych gospodarstwach jeden dzień oprysku to koszt 20–30 tys. zł. Ulewny deszcz zniweczyłby całe przedsięwzięcie. Niestety świadomość polskich rolników jest niska. Gdy rozmawiałem z szefem holenderskiego biura prognoz, chwalił się 10 tys. klientów z branży rolniczej, u nas trudno jest znaleźć 10 rolników, którzy chcieliby podpisać długoterminowe umowy na dostarczanie prognoz – mówi szef Aury.
Taka indywidualna prognoza na kilka dni to koszt kilkuset złotych. W przypadku stałych umów miesięczny abonament może wynieść zaledwie 100–200 zł, za to rolnik ma na zawołanie pod telefonem dyżurnego synoptyka. Sadownicy, którzy nie wykupili takiej osłony, w miniony długi majowy weekend ponieśli duże straty, gdy temperatura spadła do minus 2 stopni przy gruncie, niszcząc m.in. zawiązane pędy drzew owocowych. Gdyby korzystali z ostrzeżeń, mogliby zapobiec wymarznięciu roślin.
Inni klienci biur meteorologicznych to gminy i regionalne dyrekcje dróg i autostrad. Koszty utrzymania w gotowości ekip sprzątających idą w miliony, z których można sporo zaoszczędzić, wiedząc zawczasu, czy i gdzie wystąpią opady śniegu albo gołoledź. Koszty osłony meteorologicznej dla poszczególnych odbiorców branża szacuje na 3–10 tys. zł miesięcznie w zależności od zakresu danych.
W przypadku gmin to dużo mniejsze pieniądze. – Zimowa osłona meteorologiczna dla średniego miasta z ostrzeżeniami i stałym kontaktem z synoptykiem to koszty rzędu 800–1500 zł miesięcznie – szacuje Jolanta Bieniek-Kwiatkowska. – Jednorazowa prognoza synoptyczna dla Warszawy na dwa dni, opisana i zweryfikowana przez specjalistę, kosztuje 70 zł. Przy umowie dłuższej, co najmniej miesięcznej, cena za dzień spada o 30–40 proc. Z takich usług korzystają np. firmy eventowe czy producenci filmów – dodaje Jolanta Bieniek-Kwiatkowska.
W budownictwie wiedza np. o sile wiatru na wysokości 50 czy 100 m pozwala zaplanować pracę dźwigów. Wylewanie stropów supermarketu lub parkingu wymaga nawet 3-dniowej nieprzerwanej operacji, którą może zablokować nagły spadek temperatury poniżej 5 stopni. Zamówienie specjalnej prognozy na dany obszar na kilka dni, z uwzględnieniem np. siły wiatru na wysokości pracy dźwigu i wynajęciem usług doradczych synoptyka, to koszt od 500 do tysiąca złotych.
– We Wrocławiu planowano przebudowę dużej ulicy. W telewizji zapowiedziano atak zimy, więc wykonawca wstrzymał jesienią początek inwestycji. Synoptycy wskazywali, że opady śniegu i lekki mróz potrwają tylko trzy dni i wróci typowa jesienna pogoda, ale ich już nikt nie słuchał – przypomina Grzegorz Gałek z MeteoPlus.
Z prognoz korzystają również towarzystwa ubezpieczeniowe. – Krótkoterminowe prognozy pogody bywają wykorzystywane w ubezpieczeniach w szczególnych przypadkach, przy określonym rodzaju ryzyk – np. budowie farm wiatrowych lub ubezpieczeniu budowy obwałowań rzek, zapór, jazów lub elektrowni wodnych. W umowach budowlano-montażowych dla tego typu ryzyk mogą zostać włączone postanowienia specjalne, obligujące ubezpieczone firmy do konkretnych działań związanych z monitorowaniem ryzyka. Na przykład do codziennego konsultowania warunków pogodowych z lokalnym biurem meteorologicznym czy IMGW, a w przypadkach przekroczenia wartości krytycznych mogą nakładać na ubezpieczonych określone obowiązki, takie jak ewakuacja sprzętu budowlanego z terenu inwestycji czy odpowiednie zabezpieczenie mienia, którego nie da się ewakuować – opisuje Cezary Falkowski, kierownik zespołu ubezpieczeń technicznych w Allianz Polska.
Oczywistym klientem jest branża lotnicza, ale już mniej znane są potrzeby lotnisk.
– Prognozy pogody to nasze narzędzie pracy. Mamy podgląd w systemie komputerowym aktualnej sytuacji, do tego dwa razy na dobę otrzymujemy prognozę na następne 12 godzin. A w razie potrzeby ostrzeżenia. Te są szczególnie istotne w razie burz, bowiem zwłaszcza w sezonie urlopowym, gdzie prócz regularnych linii z lotniska korzystają samoloty czarterowe, tankowanie maszyn odbywa się praktycznie nieustannie. Taką operację musimy przerwać, jeśli wyładowania zbliżają się na odległość pięciu kilometrów – wyjaśnia Przemysław Przybylski, rzecznik warszawskiego Okęcia.
Lotniska płacą do 10 tys. zł miesięcznie, mają przy tym stałe, długoterminowe umowy.

To było do przewidzenia

Z ofert meteo korzystają oczywiście także media. Z tym że np. telewizje zainwestowały we własnych synoptyków, którzy – przynajmniej w teorii – potrafią tylko na podstawie globalnego modelu tak zmodyfikować numeryczną prognozę na dużej siatce, by opracować lokalną, minimalizując np. odchylenia prognozowanych uśrednionych temperatur od tych rzeczywistych nawet o kilka stopni.
W przypadku stron internetowych, które chciałby prezentować prognozy dla np. 50 miejscowości w regionie, IMGW ma ofertę danych z modelu numerycznego COSMO, aktualizowanego 2 lub 4 razy dziennie, za ok. 750–1000 zł miesięcznie.
Branża szacuje, że instytut opanował około 70 proc. rynku.
– Chciałabym, żeby to było aż tyle. Trudno to jednak oszacować, bo jak to w pogodzie, sytuacja jest bardzo zmienna, inne jest zapotrzebowanie zimą, inne w sezonie letnim. Myślę, że w przypadku IMGW-PIB można mówić raczej o 10 proc. potencjalnego rynku – podkreśla Jolanta Bieniek-Kwiatkowska.
– W Polsce ten biznes dopiero raczkuje – podsumowuje Grzegorz Gałek z MeteoPlus. Jego zdaniem problemem nie jest konkurencja, tylko przekonanie klienta, że dobra, uszyta na miarę prognoza może być dla niego źródłem potencjalnych oszczędności.
– Niestety, 9 na 10 polskich biznesmenów jest przekonanych, że to się im nie opłaca, bo i tak się nie sprawdzi, albo że wystarczy ogólnodostępna prognoza. A jak już się trafi ten jeden chętny, to domaga się 100-procentowej gwarancji, bo „przecież telewizja daje 90–95 proc.”. Trudno jest go przekonać, że to nie do końca prawda, mówiąc dyplomatycznym językiem – opowiada Grzegorz Gałek.
O tym, jak poważnie traktuje się prognozowanie pogody na Zachodzie, świadczą przypadki zaskarżania do sądu nietrafnych prognoz przez turystyczne kurorty m.in. w Anglii i Belgii. Na nietrafne prognozy narzeka także branża turystyczna w Polsce, np. w Łebie, gdzie często popularne serwisy meteo zapowiadają brzydką pogodę, choć w rzeczywistości świeci tam słońce. Władze gminy nie widzą w tym problemu.
– Nie dotarły do nas sygnały od hotelarzy czy sprzedawców pamiątek, że nietrafione prognozy są dla nich zasadniczym problemem. Nie przewidujemy zaskarżania takich prognoz do sądu. Każdy z nas ma świadomość, że prognoza nie jest w 100 proc. prawdziwa – przekonuje Agnieszka Pałac, asystentka burmistrza Łeby ds. promocji.
No cóż, czasem słońce, czasem deszcz...