Właśnie skończył studia i aplikację, jest pełen animuszu, ale w zderzeniu z brutalnym wymiarem sprawiedliwości ma wątpliwości, czy w ogóle powinien wykonywać ten zawód. Dziś nie ma kary śmierci, ale dożywocie za chwilę będą mogły orzekać osoby, które zrobiły licencjat np. z turystyki i rekreacji, a prawa uczyli się jedynie zaocznie, przez dwa lata, na studiach magisterskich uzupełniających.

Dopuszczając takie rozwiązanie, resort ze słowem nauka w nazwie, wykazał się kompletną bezmyślnością. Przyszli sędziowie, adwokaci, notariusze to nie – z całym szacunkiem – piloci wycieczek. W tradycyjnym systemie studiów pięcioletnich nauka prawa cywilnego, a więc jednej tylko dziedziny, zajmuje dwa lata. Dopiero wtedy, po zaliczeniu co najmniej dwóch egzaminów, można rozpocząć naukę procedury cywilnej. I dobrze – niech nie sądzą, oskarżają lub bronią nas osoby, które więcej umiałyby powiedzieć o Rzymie niż o prawie rzymskim.

Nieprzekonująca jest przy tym opinia, że przecież, żeby zostać sędzią czy adwokatem, trzeba jeszcze skończyć aplikację. Równie dobrze można powiedzieć – niech lekarze też uczą się tylko dwa, a nie jak obecnie sześć lat. Przecież i tak potem muszą zaliczyć staż i zdać Lekarski Egzamin Państwowy. Czy ktoś chciałby skorzystać z usług takiego medyka?
Resort nauki ma jeszcze czas na refleksję. Polecam „Krótki film o zabijaniu”. Współautorem scenariusza jest wybitny prawnik po studiach pięcioletnich.