Czy Rosja narzuci sobie konkretny cel lub horyzont czasowy? Ma jakąś strategię wyjścia? Te pytania mają znaczenie jedynie, gdy Rosja chce się angażować w dłuższym terminie. Nic nie wskazuje, że tak będzie.

Ze strategicznego punktu widzenia udział Rosji w syryjskiej wojnie domowej jest głupotą, a co najmniej dużym ryzykiem. Pomoc dla Baszara al Asada, choć da mu trochę przestrzeni manewrowej, raczej nie ocali mu życia. Jednocześnie Rosja izoluje Turcję, której prezydent Recep Tayyip Erdogan był do niedawna bliskim partnerem Putina. Zaangażowanie może także narazić na szwank relacje Moskwy z sunnitami akurat, gdy kontakty z Arabią Saudyjską się poprawiają.

Co się stanie, jeśli ofensywa lądowa rozpoczęta przez siły Assada w środę, wspomagana przez Hezbollah i irańskie wojska nie da rady odbić straconego terytorium? Czy Rosja narzuci sobie konkretny cel lub horyzont czasowy? Ma jakąś strategię wyjścia?

Te pytania mają znaczenie jedynie, gdy Rosja chce się angażować w dłuższym terminie. Nic nie wskazuje, że tak będzie. Kreml wyznacza jedynie krótkoterminowe cele taktyczne, obliczone na konkretny efekt w Syrii. A jednym z tych efektów jest przetestowanie w boju i pochwalenie się nowym sprzętem wojskowym.

Mało okazji do promocji

Reklama

Stany Zjednoczone udzielają się w zagranicznych wojnach od 1991 roku. Rosja tymczasem walczy wyłącznie na swoim terytorium i w krajach byłego ZSRR. To nie była dobra okazja, by armia zaprezentowała swoje możliwości – była to z reguły wojna hybrydowa. Zmagania z czeczeńską partyzantką, wspomaganie oddziałów w Donbasie lub przemarsz przez pewną siebie Gruzję nie jest okazją do gigantycznego triumfu. To także marna promocja dla rosyjskiego sprzętu wojskowego.

Rakiety 3M14 wystrzelone w Syrię z Morza Kaspijskiego w środę nie mogły być przetestowane w boju wcześniej, gdyż międzynarodowe traktaty zezwalają jedynie na eksport zmodyfikowanej wersji o krótszym zasięgu 300 kilometrów, które Rosja sprzedaje do Chin i Indii. Tymczasem te wystrzelone w Syrię mają zasięg 1,5 tys. kilometrów. Cztery spadły w Iranie, co nie jest niczym dziwnym dla broni debiutującej na polu walki.

Choć Rosja eksportuje do różnych krajów samoloty Su-30, nigdy wcześniej nie miała okazji ich użyć w boju. Teraz po syryjskim niebie latają cztery takie maszyny. W sumie Putin planuje wysłać ich sześć.

Taki pokaz siły to świetna pożywka dla propagandy, która ma do swojej dyspozycji piękne obrazy z wojny.

Duży zysk, małe straty

Putin tymczasem ma te wszystkie korzyści bez większego ryzyka. Według zachodnich ocen, wysłał do Syrii 2 tys. żołnierzy i kilkanaście samolotów. Tymczasem w Gruzji uczestniczyło prawie 10 tys. żołnierzy i setki czołgów. Dla rosyjskiego wojska jest to co najwyżej gimnastyka

Zaangażowanie Putina w Syrię, zarówno ekonomiczne, jak i militarne czy polityczne, jest niemal żadne. Może się zrobić groźnie, jeśli lądowa operacja Assada nie wypali, co jest całkiem prawdopodobne. Wtedy Putin będzie musiał wybrać, czy wysłać jeszcze więcej wojsk, czy też powiedzieć Assadowi, że więcej nie może i czas porozmawiać o oddaniu władzy.

Już na Ukrainie Putin udowodnił, że się nie boi ryzyka, dlatego pierwsza ścieżka będzie dla niego bardzo kusząca. Generalicja będzie go w tej drodze tylko umacniać – jest wiele nowych broni do przetestowania oraz oddziałów do sprawdzenia w walce. Jednak ryzyko strat dyplomatycznych, ludzkich, oraz eskalacji konfliktu na bliskim wschodzie będzie znacznie wyższe, niż obecnie.

Dla odmiany druga ścieżka będzie bezbolesna. Posadzenie Assada przy stole negocjacyjnym mogłoby być pokazane jako zwycięstwo zarówno wewnątrz, jak i poza granicami kraju.

Obecnie rosyjski przywódca ma dwie ścieżki przed sobą, obie otwarte. Wątpię, by miał długoterminową strategię działania. Ale do końca roku będzie musiał podjąć tę ważną decyzję.