Jakie jest pierwsze skojarzenie z hasłem „nie będzie zgody na likwidację kopalń”? Jestem przekonana, że to obraz górniczego tłumu w Warszawie palącego opony na placu Trzech Krzyży pod niegdysiejszym resortem gospodarki, który jest dziś resortem energii nadzorującym sektor węgla i energetyki. Tymczasem chciałabym opowiedzieć historie trzech różnych kopalń, w których słowo „likwidacja” nabiera nowego znaczenia. Nie będzie tu związkowych tez i haseł, nie będzie też jednoznacznego happy endu. Będzie za to o kompromisie (czasem zgniłym), ciężkiej pracy i udowadnianiu, że jak się czegoś naprawdę bardzo chce, to może się to udać.

Brzeszcze. Nie tylko pani premier

W styczniu 2015 r., gdy rząd premier Ewy Kopacz ogłosił plan ratunkowy dla ówczesnej Kompanii Węglowej (od maja 2016 r. to Polska Grupa Górnicza), pojawiła się lista zakładów, których żywot miał się zakończyć. Należała do nich małopolska kopalnia Brzeszcze (jedna z dwóch ostatnich w Małopolsce, obok Janiny należącej do energetycznego Taurona). Brzeszcze to jedna z najtrudniejszych kopalń w Polsce, ma m.in. najwyższy stopień zagrożenia metanowego, wysokie zagrożenie pożarowe czy wybuchem pyłu węglowego. W 2005 r. Kompania połączyła ją z Silesią w Czechowicach-Dziedzicach, choć tak naprawdę było to połączenie na papierze (łączenie kopalń ma sens wtedy, gdy są połączone pod ziemią i mogą korzystać ze wspólnej infrastruktury, co pozwala na obniżenie kosztów). Eksperyment pt. Brzeszcze-Silesia się nie powiódł, jednak winą obarczono Silesię, która w trudnych warunkach generowała straty (o niej za chwilę). Jednak po sprzedaży Silesii czeskiemu inwestorowi sytuacja Brzeszcz wcale się nie poprawiła. Kopalnię dobił dodatkowo pożar z 2012 r. – zapaliła się ściana wydobywcza w pokładzie 510 (czyli pokładzie dobrego, wysokokalorycznego węgla), co skutkowało otamowaniem zagrożonego rejonu, wyłączeniem dużego obszaru wydobywczego, a co za tym idzie – drastycznym pogorszeniem wyników zatrudniającej ponad 3 tys. ludzi kopalni. Efekt? Brzeszcze w 2014 r. były najgorszą kopalnią Kompanii ze stratą 14,23 zł na 1 GJ energii (przy wydobyciu jedynie 931 tys. ton dawało to więc 355 zł straty na każdej (!) tonie węgla, a ta kosztowała średnio niespełna 300 zł). Dla porównania – druga wtedy od końca kopalnia, Sośnica-Makoszowy, generowała ok. 221,5 zł strat na tonie. Było jasne, że Brzeszcze nie mają szans, ale...
Ówczesna opozycja, przede wszystkim rządzący dziś PiS, nie zostawiła suchej nitki na rządowych planach. Obecna premier Beata Szydło, pochodząca właśnie z Brzeszcz, zaangażowała się w ratowanie jedynego tak naprawdę w okolicy dużego zakładu, a więc i lokalnego pracodawcy.
Reklama
– Pewnie, że polityka też trochę zdecydowała o tym, że dalej działamy, ale przecież nie tylko to – mówił mi na początku sierpnia 640 m pod ziemią przodowy z kopalni Brzeszcze, Jan Nowotarski. – My musieliśmy po prostu przekonać wszystkich wokół, że bez tej kopalni region padnie. Po prostu – dodał.
Negocjacje na linii rząd – zarząd Kompanii Węglowej – związki zawodowe w styczniu 2015 r. odroczyły wyrok na kopalni w Brzeszczach. Choć została przekazana do Spółki Restrukturyzacji Kopalń (SRK), zapewniono, że nie zostanie zamknięta, bo albo do 30 września 2015 r. znajdzie się inwestor, który ją kupi, albo wróci do Kompanii Węglowej.