Dobiegająca końca era Angeli Merkel jako szefowej niemieckiego rządu przez wielu Europejczyków zostanie zapamiętana jako epoka zaciskania pasa. Nie zmieni tego zapewne zeszłoroczna zgoda kanclerz na zaciągnięcie przez UE długu w wysokości 750 mld euro, który ma wesprzeć odbudowę europejskich gospodarek po pandemii. Koniec jej rządów może oznaczać zmianę polityki fiskalnej i gospodarczej w UE. Na to przynajmniej liczą kraje południa Europy, które nie chcą powrotu do reguł paktu stabilności i wzrostu, poluzowanych na czas pandemii. Zobowiązuje on państwa członkowskie do trzymania w ryzach swoich wydatków: deficyt nie może być większy niż 3 proc. PKB, a zadłużenie wynosić więcej niż 60 proc. PKB.
Do oszczędzania nie jest już przekonana Komisja Europejska. Jej szefowa Ursula von der Leyen w Orędziu o stanie UE w Parlamencie Europejskim, nawiązując do kryzysu finansowego, mówiła, że UE wyciągnęła lekcję z przeszłości. Z kolei komisarz do spraw gospodarczych Paolo Gentiloni ocenia, że austerity to był błąd. – Musimy uniknąć tego, co wydarzyło się w czasie poprzedniego kryzysu, kiedy inwestycje publiczne z roku na rok osiągały poziom zero – podkreśla. – Działaliśmy bardzo powoli. Za wcześnie zadeklarowaliśmy, że misja została zakończona i w rezultacie zmagaliśmy się z tym kryzysem przez siedem, osiem lat – mówił w wywiadzie opublikowanym wczoraj przez irlandzki „Irish Times”.