Główny ekonomista ING Banku Śląskiego Rafał Benecki zwrócił uwagę w rozmowie z PAP na dwie rzeczy: jak długo będzie trwał szok wywołany wirusem oraz które części gospodarki strefy euro i Polski zareagują na tę sytuację. Ekonomista porównał przy tym konsekwencje koronawirusa z efektami wojny handlowej między Chinami a Stanami Zjednoczonymi. Zauważył, że spowolnienie handlu międzynarodowego wskutek "trade war" trwało długo, około 1,5 roku, i stopniowo pogarszało koniunkturę.

"Natomiast w tym przypadku będziemy mieli do czynienia z szokiem, który może załamać koniunkturę na przykład na cztery miesiące, ale potem będzie stopniowo ustępował. Wpływ będzie krótszy, ale mocniejszy - możemy mieć do czynienia z załamaniem produkcji przemysłowej u naszych partnerów handlowych, ale dodatkowo - co jest dużo gorsze - obawiamy się załamania popytu wewnętrznego w strefie euro i być może pogorszenia popytu wewnętrznego w Polsce" - powiedział ekonomista.

Zwrócił uwagę, że właśnie dzięki popytowi wewnętrznemu wojna handlowa miała mniejszy wpływ na gospodarkę od oczekiwanego. "Jeżeli będziemy mieli wysyp zachorowań, zamknięte szkoły i przerwy w pracy, to ucierpi nie tylko przemysł w strefie euro (...). Gospodarstwa w Niemczech będą mniej wydawać, a to jest dla nas nawet groźniejsze od recesji w niemieckim przemyśle, którą widzieliśmy w 2019 r." - ocenił.

Wskazał na rolę niemieckiego rynku wewnętrznego oraz rynku strefy euro dla polskich producentów oraz rolę polskiego popytu wewnętrznego. Gdyby się załamał, to - zdaniem Beneckiego - byłoby to bardzo bolesne dla polskiej gospodarki.

Reklama

Benecki poinformował, że bank nie rewiduje tegorocznych prognoz gospodarczych dla Polski i spodziewa się wzrostu PKB w wysokości 2,9-3 proc. "Może być słabiej, ale w tej chwili trudno powiedzieć o ile" - dodał.

Zdaniem ekonomisty, wskutek koronawirusa ucierpieć może polski sektor transportowy - nawet bardzo mocno, gdyby nastąpiło załamanie wymiany handlowej i "wstrzymanie gospodarki na jakiś czas". Poza tym dotknięte mogą zostać też wszystkie sektory związane z eksportem, zwłaszcza te, które produkują produkty droższe, z których zakupów można czasowo zrezygnować, odłożyć je na później, nie związane z bieżącą konsumpcją.

Pytany, czy są branże, przed którymi otwierają się szanse, Benecki wyjaśnił, że "teoretycznie" mogą to być branże medyczne. "Ale skoro nawet ibuprom jest importowany z Chin, to można mieć wątpliwości, czy także w tym sektorze nie będzie przerw w zaopatrzeniu, które mogłyby mu zaszkodzić" - powiedział.

Dodał, że w krótkim terminie mogą zyskiwać producenci żywności, co związane jest z robieniem zapasów przez konsumentów. Może też to stymulować PKB w I kw. tego roku. Według Beneckiego niewykluczone, że w dłuższej perspektywie może zyskać turystyka krajowa, jeżeli Polacy - wskutek epidemii - rezygnowaliby z wyjazdów zagranicznych.

Zdaniem ekonomisty z banku Santander Marcina Luzińskiego, wpływ koronawirusa na gospodarkę zależy od tego, jak epidemia się będzie rozwijać. "Dotychczas zakładaliśmy, że uderzy przede wszystkim w Chiny i na tej podstawie robiliśmy szacunki dotyczące wpływu na polską gospodarkę. Przyjęliśmy, że więzy gospodarcze Polska-Chiny zostaną zerwane i nie będziemy mogli sprzedawać do Chin ani importować z tego kraju" - powiedział Luziński.

W takim przypadku najbardziej ucierpiałby polski sektor tekstyliów i elektroniki. "To sektory najbardziej uzależnione od importu z Chin" - powiedział. Jego zdaniem w takim scenariuszu polska gospodarka straciłaby ok. 1,5 pkt proc. rocznie, przy założeniu, że zaburzenia byłyby trwałe. Ekonomista zaznaczył, że zakłócenia w tych sektorach nie powinny jednak trwać długo.

Jego zdaniem może być możliwe szybkie zastąpienie dostawców chińskich, jeśli chodzi o tekstylia, ale znacznie trudniej będzie w przypadku zaawansowanych technologii, czyli elektroniki.

Jak dodał Luziński, przyjęty przez niego scenariusz jednak się zmienia, bowiem liczba chorych w Chinach przyrasta bardzo wolno, ale pojawiają się źródła zakażenia w Europie. "W Polsce ich jeszcze nie ma, ale gdyby się pojawiły, być może musielibyśmy zamykać fabryki, jak w Chinach. Trudno wyrokować jak będzie" - dodał.

Ekonomista zastrzegł, że bank nie obniża na razie prognoz wzrostu gospodarczego Polski z tytułu koronawirusa, zakładając, że wyniesie on w tym roku 3 proc. Zaznaczył jednak, że ryzyko, iż wzrost ten będzie niższy, jest istotne.

Luziński przyznał, że jego analiza dotyczy bezpośrednich związków chińskiej gospodarki z Polską, tymczasem są jeszcze związki pośrednie, np. poprzez Niemcy. Są one znaczącym odbiorcą naszych towarów a jednocześnie istotnym eksporterem do Chin.

"To relacje, które trudniej prześledzić. Na pewno trzeba wymienić przemysł samochodowy, Chiny bowiem importują dużo samochodów z Niemiec, a my jesteśmy dużym dostawcą części i podzespołów dla niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego. To kolejny kanał, przez który w polską gospodarkę mógłby uderzyć spadek popytu w Chinach" - uważa Luziński.

Jego zdaniem trudno sobie wyobrazić branże, która - w dłuższym terminie - mogłaby zyskać na epidemii.

>>> Czytaj też: Chiny w szponach wirusa. Pekin płaci cenę za spóźnioną reakcję na wybuch epidemii