Z Rosji dociera wiele sygnałów, które mogą brzmieć dla Zachodu zniechęcająco. Kilka tygodni temu pisałem w tym miejscu, że Moskwie udało się obronić rubla. I dziś kurs rosyjskiej waluty do dolara jest na poziomie z 2018 r. – jest znacznie mocniejszy niż w okresie poprzedzającym wybuch wojny. Innym sygnałem jest stale rosnąca nadwyżka Rosji w bilansie handlowym. Co oznacza, że tamtejsza gospodarka stale sprzedaje więcej, niż kupuje. Jeśli więc Zachód martwił się, że utrzymując kontakty handlowe z Moskwą, reszta świata finansuje imperialną politykę Putina, dziś ma jeszcze więcej powodów do łamania sobie tym głowy.
Ta rosnąca nadwyżka jest związana z samą naturą sankcji. Dotyczą one przede wszystkim sprzedaży towarów do Rosji (patrząc ze strony Kremla – importu), za to w dużych bólach rodzą się dopiero plany wstrzymania kupowania surowców energetycznych (rosyjski eksport). Wobec czego mamy sytuację, w której Kreml nie może nic albo prawie nic od nas kupić, lecz wciąż może nam wiele sprzedawać. Efektem jest wzrost nadwyżki handlowej do nienotowanych wcześniej rozmiarów.