Jak kryzys uchodźczy może wpłynąć na demografię?
Mamy dwie perspektywy. Krótko- i długoterminową. Pierwsze widoczne zjawisko to liczba ukraińskich matek na oddziałach położniczych. Już w 2020 r., czyli jeszcze przed wojną w Ukrainie, 2,2 proc. urodzonych dzieci nie miało polskiego pochodzenia. Ten odsetek rósł przez ostatnie siedem-osiem lat.
Jakiego były zatem pochodzenia?
Już wtedy głównie ukraińskiego, w czterech na pięć powyższych przypadków. Jak będzie po tym roku, zobaczymy za jakiś czas, ale już wiadomo, że to będzie dużo większa liczba. I spory odsetek z wszystkich urodzeń, których liczba ogółem spada. Tym bardziej że możemy się spodziewać z dużym prawdopodobieństwem, że właśnie kobiety w ciąży należały do pierwszej grupy uciekających przed zagrożeniami wojny. Nie tylko po to, żeby przeżyć poród w miarę normalnych warunkach, lecz także mieć zagwarantowaną możliwość opieki nad dzieckiem w pierwszych miesiącach.
Reklama
Jakie ma to znaczenie?
Nie zwiększy się co prawda liczba najmłodszych obywateli. Mamy dwa sposoby nabywania obywatelstwa: krwi i ziemi. W Polsce jest ten pierwszy, więc niezależnie od miejsca urodzenia, to nie będą Polacy. Ale jeżeli chodzi o publikowane statystyki, to i owszem ma znaczenie. Jako przykład podam sytuację, w której ówczesna minister rodziny Elżbieta Rafalska cieszyła się, że udało się: przekroczyliśmy magiczne 400 tys. urodzeń w roku. Tymczasem ta liczba w rzeczywistości nie została osiągnięta, bo za część porodów odpowiadały właśnie porody ukraińskie i z matek innych krajów. Osób, które nie wiadomo, czy zostaną w Polsce. Ten boom ukraińskich porodów w polskich szpitalach w najbliższym czasie to ta pierwsza perspektywa.
A długofalowa?
Patrząc na strukturę przyjazdów, należy najpierw przyjrzeć się napływającej od kilku dobrych lat emigracji zarobkowej. Przyjeżdżały osoby z zachodniej Ukrainy, pewnie z pasa oddalonego o 300 km od granicy z Polską. To są tereny relatywnie bezpieczne, jeśli chodzi o wojnę. Ale stamtąd przyjechało bardzo wiele osób. To pierwsza grupa: rodzin, które przyjechały do mężów, matek czy rodzeństwa, którzy już mieszkają i pracują w Polsce. Przyjechała do osób, które nawiązały tu sieć społeczną, mają znajomych, pracodawcę, umieją się poruszać w polskich realiach. Łatwiej znajdą mieszkanie, pracę itd. Jeżeli rodziny się połączą, a dzieci pójdą do polskiej szkoły, a matki do pracy - to z dużym prawdopodobieństwem część z tych osób już tu zostanie. Szczególnie jeżeli wojna będzie trwała kolejne miesiące. Druga grupa to osoby, które przyjechały też z tej bezpieczniejszej części Ukrainy, ale do dalszych krewnych czy znajomych. Które nie mają własnego dochodu, nie wiedzą, jak się poruszać w lokalnych realiach. To grupa, która raczej wróci, szczególnie jeżeli ich domy nie zostaną zniszczone. Część już wraca. I wreszcie trzecia grupa.
Czyli?
To osoby z terenów objętych wojną. Które uciekły spod bomb. I z tej grupy część może zostać. Szczególnie jeżeli ich domy będą zniszczone i nie będą mieli do czego wracać. Jeżeli wojna nie skończy się przed jesienią, to tym bardziej zostaną: bo trudno przetrwać zimę, jeżeli najpierw trzeba by odbudować dom. Choć tutaj motywacja do zostania będzie inna.
Jakie to ma przełożenie na demografię?
Jeśli zostaną, to z punktu widzenia czysto demograficznego Polska ma szansę odbudować niedobory demograficzne niskim kosztem. Bo przyjmiemy dzieci, których koszty urodzenia, wychowania i edukacji już częściowo zostały pokryte. Nastolatki za kilka lat wejdą na rynek pracy i zaczną płacić podatki. Dzieci zrobią to za 10-15 lat. I odmłodzą społeczeństwo.
Czy to, że jest dość charakterystyczna struktura uciekinierów - oprócz dzieci przeważają kobiety, ma jakieś znaczenie?
Część, jak mówiłem, przyjeżdża do mężów, część jest już związana z kimś. Ale ma to znaczenie, bo oczywiście mogą być rozwody, część może zostać wdowami, ale pojawi się dużo młodych kobiet. Jeżeli zostaną, to widoczne to będzie szczególnie w dużych miastach. Już wiadomo, że uchodźcy zostają głównie w metropoliach. A od dawna też wiadomo, że choć w Polsce jest przewaga mężczyzn w wieku 20-30 lat, to akurat w dużych miastach ta proporcja jest odwrotna. Tam już teraz jest nadwyżka młodych kobiet wobec mężczyzn. Kobiety przyjeżdżają częściej na studia i częściej potem zostają w mieście. Więc napływ młodych ukraińskich kobiet te proporcje jeszcze bardziej zaburzy.
Jak to rozumieć?
To zjawisko może pogorszyć sytuację matrymonialną młodych kobiet. Ale z punktu widzenia biologiczno-statystycznego akurat taka sytuacja, jak by to brutalnie nie zabrzmiało, wzmacnia każdą populację.
Napływ młodych ludzi może być szczególnie istotny w kontekście demograficznego podsumowania dwu lat pandemii? W tym czasie urodziło się ok. 674 tys. osób, zmarło milion.
Może być tak, że część decyzji - mówię o urodzeniach - została odłożona w czasie. I teraz wzrośnie liczba ślubów (jak się okazało, wiele osób uzależniało termin od możliwości wyprawienia dużego wesela, co w warunkach pandemicznych było ograniczone). A także porodów. Ludzie nie decydowali się na to ze względu nie tylko na zagrożenie zdrowotne, lecz także braku pewności ekonomicznej.
Rozmawiali Klara Klinger, Grzegorz Osiecki

Cały wywiad przeczytasz w dzisiejszym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.