Stróż nocny. Tak wielu w Polsce wyobrażało sobie w latach 90., ale też znacznie później, rolę państwa w życiu obywateli. Miało zadbać o nasze bezpieczeństwo, a resztę – zgodnie z zaleceniami Adama Smitha – zrobić miała niewidzialna ręka rynku. Była ona mocno ubrudzoną łapą, z której pomocy niektórzy korzystali, uwłaszczając się na majątku państwowym, a stróż nocny okazał się raczej parkingowym cieciem, który spuszczał paliwo z baków pilnowanych aut. I tak przez prawie trzy dekady od 1989 r. rola państwa radykalnie się zmniejszała.
Nastał jednak rok 2015. Do władzy po raz drugi doszli politycy Prawa i Sprawiedliwości i trend zaczął się odwracać. Program „500 plus”, choć nie zwiększył dzietności, to jednak pomógł setkom tysięcy gorzej uposażonych Polaków wyjść z biedy. Pokazał, że państwo potrafi. Ale zaczęło ono rosnąć w siłę także w zupełnie innych obszarach. W ostatnich latach stało się właścicielem wcześniej prywatnych banków (Pekao SA), mediów (Polska Press), a nawet producenta autobusów (Autosan) czy tramwajów (Pesa). Oczywiście te transakcje odbywały się za pośrednictwem spółek Skarbu Państwa bądź Polskiego Funduszu Rozwoju, a czasami przez odkupienie wcześniej sprywatyzowanych udziałów, ale nie zmienia to faktu, że państwo przestało się ograniczać. Hasło „im mniej państwa, tym lepiej” stało się nieaktualne.
O tym, jak dużą siłę może mieć państwo i że prywatne podmioty o takiej władzy mogą tylko pomarzyć, przekonaliśmy się podczas pandemii. Abstrahując od (bez)sensowności niektórych regulacji (choćby niesławnego zakazu wchodzenia do lasów) i często w najlepszym razie mocno naciąganych podstaw prawnych ich wprowadzania, nagle wszyscy nauczyliśmy się angielskiego słowa lockdown i w dużej mierze zostaliśmy w naszych domach. Bo państwo tak nam nakazało. I do pewnego czasu było nawet zdolne tę decyzję w dużej mierze egzekwować.
To państwa kontrolują integrację
Reklama
W tej sprawie płynęliśmy z głównym nurtem – nawet nie europejskim, lecz światowym. Siła państwa ujawniła się szczególnie w reżimach autokratycznych, jak choćby w Chinach, gdzie kwarantanna obejmowała miliony ludzi i była bezwzględnie egzekwowana. Ale nawet w liberalnych demokracjach Zachodu państwo zaczęło ingerować w życie swoich obywateli w stopniu dawno niespotykanym. Stąd też liczne protesty, m.in. w Holandii czy w Niemczech, które kończyły się nawet spektakularnymi zamieszkami.
Na poziomie międzynarodowym ten powrót siły państwa narodowego zaczął się jeszcze wcześniej. Tak na łamach Magazynu DGP w kontekście brexitu opisywał go jeszcze przed wybuchem pandemii dr Sławomir Dębski, dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych: „Wspólnotę porzuca najstarsza europejska demokracja, jedno z najbogatszych państw kontynentu. To ważna lekcja dla Unii – okazuje się, że postęp integracji nie jest linearny, a jej sukces przesądzony. Wbrew tezom wielu teoretyków oraz polityków widzących w niej ostateczny środek dla przezwyciężenia politycznego paradygmatu opartego na państwach narodowych, dziś okazuje się, że to właśnie one zachowują ostateczną kontrolę nad integracją europejską” – wyjaśniał. „Jeśli proces ten przestanie odpowiadać oczekiwaniom wyborców, to mogą zdecydować o wyjściu z Unii. Bez względu na koszty. Konsekwencje obserwujemy, jak słabnie wspólnotowa metoda podejmowania decyzji, zmniejsza się rola Komisji, zwiększa Rady Europejskiej. Państwa członkowskie Unii starają się poszerzyć własną autonomię i odzyskać część decyzyjności” – mówił ekspert.