Był on stosunkowo wysoki jeszcze na początku lat 2000. W latach 2000-2010 udział ten wynosił średnio 20,5 proc. (Dla porównania w UE było to 22,1 proc., w Niemczech 20,2 proc.). Dla lat 2011-2022 średnia dla Polski to już tylko 18,8 proc. – wobec 21 proc. dla całej UE i 20,8 proc. dla Niemiec.

„Wynik” obecny wzbudził popłoch wśród naszych czołowych ekonomistów. W mediach powszechne jest obecnie wieszczenie spowolnienia wzrostu gospodarczego (lub nawet stagnacji) spowodowane – jak należy rozumieć – postępującym niedoborem wysoko jakościowych, efektywnych, środków produkcji („kapitału rzeczowego”). Drugim popularnym zajęciem koryfeuszy naszej ekonomii jest głoszenie przeświadczenia, że jednym z głównych przyczyn niskich inwestycji jest „niedobór oszczędności”. Pochodną tego przeświadczenia jest nawoływanie do zwiększenia narodowych oszczędności (w tym zwłaszcza prywatnych).

Uważam, że obawy związane ze skutkami niedoboru kapitału rzeczowego są lekko przesadzone. Z kolei wezwania do zwiększania oszczędności są, moim zdaniem, zwyczajnie błędne — zarówno praktycznie jak i merytorycznie.

Reklama

Jak poziom inwestycji przekłada się na PKB

Związek udziału inwestycji (brutto) w Produkcie Krajowym Brutto (czyli tzw. „stopy inwestycji”) z tempem wzrostu PKB jest raczej domniemany niż faktyczny. Do wniosku tego dochodzę, opierając się na dostępnych danych statystycznych o tendencjach rejestrowanych w wielu krajach wysoko (i średnio) rozwiniętych. Porównajmy np. stopy inwestycji w latach 1990-2010 oraz 2011-2022 dla Japonii i USA. Otóż w obu tych okresach pod względem stopy inwestycji Japonia górowała nad USA. Dla Japonii stopy te wynosiły kolejno 28,5 i 25,0 proc. – dla USA odpowiednio 21,3 i 20,4 proc. Jednak pod względem tempa wzrostu PKB USA „biły” Japonię na głowę. W pierwszym okresie japoński PKB rósł średniorocznie o mniej niż 1 proc. podczas gdy amerykański o 1,6 proc. Dysproporcje te powiększyły się w drugim okresie, w którym japoński PKB rósł średniorocznie o 0,6 proc. a amerykański o 2,1 proc.

Do podobnych wniosków dochodzimy na gruncie europejskim. Przykładowo, w latach 2000-2010 PKB Unii Europejskiej rosło średniorocznie o 1,4 proc. – w tym PKB Niemiec o 1,1 proc. a Polski o 3,9 proc. W drugim okresie – przy dużo niższej polskiej stopie inwestycji – PKB Polski rosło o 3,6 proc. a PKB całej UE o 1,2 proc. (w tym Niemiec o 1,1 proc.).

Jest oczywiste, że obserwowany wzrost gospodarczy zależy od wielu czynników (jakość i zasoby „kapitału ludzkiego”, instytucje szeroko rozumiane, rodzaj polityki fiskalnej i pieniężnej itp.) – a nie tylko od zasobów kapitału rzeczowego.

Wzrost inwestycji w Polsce na tle UE

Warto tu jednak zwrócić uwagę na to, że inwestycje w Polsce rosną – w dłuższym okresie czasu – dużo szybciej niż średnio w UE (a szczególnie w Niemczech). W okresie 2000-2022 w Polsce inwestycje rosły średniorocznie o 3,6 proc. – wobec 1,6 proc. w UE i 1 proc. w Niemczech. Tego faktu nie umniejsza większa niż gdzie indziej nieregularność wzrostu inwestycji w Polsce (por. wykres).

ikona lupy />
Roczne tempo wzrostu inwestycji / AMECO

Wyższe niż gdzie indziej tempo wzrostu inwestycji w Polsce oznacza, że mamy do czynienia z szybszym niż w innych krajach procesem akumulacji kapitału rzeczowego. Obawy co do pogłębiającego się niedoboru tegoż kapitału nie są więc zbyt mocno ugruntowane. To, że jednocześnie spada stopa inwestycji, może być skutkiem wielu zjawisk ubocznych – np. cen dóbr i usług inwestycyjnych relatywnie taniejących względem cen pozostałych (poza inwestycjami) kategorii PKB. Relatywnie niska stopa inwestycji połączona z relatywnie szybkim wzrostem PKB może też świadczyć o relatywnie wyższej efektywności inwestycji w Polsce. Inwestycje poczynione w Polsce mogą „się zwracać” ich inwestorom bardziej (i szybciej) niż gdzie indziej. O tym, że tak właśnie jest, może świadczyć znaczący napływ do kraju bezpośrednich inwestycji zagranicznych.

Efektywność inwestycji w Polsce może być też wyższa niż np. w krajach bardziej od Polski rozwiniętych z powodu różnic w strukturze wiekowej już istniejącego majątku produkcyjnego. W krajach wysokorozwiniętych większa jest część relatywnie „dojrzałego” majątku produkcyjnego. Odpisy amortyzacyjne tego majątku (zaliczane do inwestycji brutto) powiększają stopę inwestycji – ale niekoniecznie rzeczywiście wydajny majątek produkcyjny. Jako takie odpisy te mogą nie mieć decydującego wpływu na wielkość osiągalnej produkcji.

Inwestycje gospodarstw domowych bez znaczenia

Z niepokojącego wniosku, że stopa inwestycji jest za mała, wynikać ma postulat aktywnej polityki sprzyjającej inwestowaniu — zwłaszcza przez sektor prywatny. Dla czołowych przedstawicieli naszej „nauki” ekonomicznej decydujące ma być jednak zwiększenie oszczędności – zwłaszcza prywatnych. Reprezentatywny w tym względzie jest np. pogląd wyrażony przez pewnego cenionego profesora, członka PAN: „W Polsce są bardzo niskie oszczędności… szczególnie gospodarstw domowych… w rezultacie niskie są też krajowe inwestycje w środki trwałe…”

Otóż liczące się prywatne inwestycje w środki trwałe są domeną przedsiębiorstw prywatnych, zwłaszcza większych. Inwestycje realizowane przez gospodarstwa domowe mają znaczenie marginalne. Ale, jak dość dobrze wiadomo, przedsiębiorstwa prywatne mają tendencję do osiągania wysokich zysków, będących faktycznie ich wysokimi (a nie niskimi!) oszczędnościami. Z różnych względów owe oszczędności tylko w części służą powiększaniu kapitału rzeczowego. Firmom bardziej kalkuluje się np. inwestowanie w „produkty finansowe”. A więc to wcale nie „niedobór oszczędności” ogranicza rozmiary inwestycji prywatnych. Postulowane przez naszych ekonomistów zwiększenie skłonności do oszczędzania wcale nie przyczyni się do zwiększenia inwestycji! Przeciwnie, zwiększenie oszczędności (zwłaszcza gospodarstw domowych) oznaczałoby zmniejszenie ich wydatków konsumpcyjnych. To z kolei uderzałoby w rozmiary sprzedaży przez firmy (w tym prywatne). Trudno oczekiwać, by w takich warunkach firmy czuły potrzebę powiększania majątku produkcyjnego!

Zasadnicza nauka płynąca z dzieł J.M. Keynesa (oraz naszego Michała Kaleckiego) stanowi, że inwestycje prywatne wcale nie wymagają mozolnego gromadzenia prywatnych oszczędności. Na poziomie „makro” jest wręcz przeciwnie. To inwestycje finansowane np. kredytem tworzonym wszak „z niczego” przez prywatne banki (co nie wszyscy u nas jeszcze pojmują) są warunkiem powstawania prywatnych oszczędności – nie na odwrót. Rozmiary oszczędności są wynikowo określone przez rozmiary inwestycji – łącznie z rozmiarami salda handlu zagranicznego oraz deficytu finansów publicznych. Przy czym, im większe saldo handlu, i im większy deficytfinansów publicznych, tym większe oszczędności prywatne.

Zrozumienie tego faktu nastręczać może pewne trudności – nawet członkowi PAN. Podobne trudności z pojmowaniem podstaw makroekonomii ma wielu luminarzy krajowej ekonomii. (Dr Bogusław Grabowski, były członek RPP, oznajmił niedawno, że „trzy lata takiej inflacji jak teraz to… utrata ponad połowy naszych oszczędności… a bez oszczędności nie ma rozwoju”).

Nie jest naszym zadaniem przypominanie tu podstaw makroekonomii. Wystarczy jednak odwołać się do doświadczeń historycznych, by pojąć, że to rozwój i inwestycje warunkują powstawanie oszczędności – a nie odwrotnie. Wkrótce po II Wojnie Światowej w Polsce (i nie tylko) rozpoczął się istny boom inwestycyjny (w pierwszym rzędzie odbudowa ze zniszczeń) – także w sektorze wciąż prywatnym. Ale dokonywał się on bez żadnych uprzednio zgromadzonych prywatnych oszczędności – realnie tych po prostu nie było! Podobnie było w Republice Federalnej Niemiec, gdzie „cud” gospodarczy został zapoczątkowany reformą walutową z 1948 r. (konfiskującą zasoby pieniężne sektora prywatnego). Podobnie było w Polsce po terapii szokowej z początku lat 90. (efektywnie pozbawiającej wartości zgromadzone pieniężne zasoby sektora prywatnego). Możemy więc ewentualnie ubolewać nad rozmiarami inwestycji (liczyć się wszakże powinna ich efektywność, nie same tylko rozmiary), ale nie nad rozmiarami oszczędności!

Autor jest Doradcą Prezesa NBP. Tekst wyraża opinie autora.