Rezygnacja PiS z forsowania ustawy kasującej pułap 30-krotności płatności składek na ZUS została przyćmiona przez emocje związane z exposé premiera i debatą nad nim. Ale tylko trochę. Komentatorzy mają świadomość doniosłości tego zdarzenia.
Z jednej strony – merytorycznej. Mateuszowi Morawieckiemu będzie jeszcze trudniej złożyć najbliższy budżet. Ale też i politycznej. Przetestowano siłę koalicjanta, partii Jarosława Gowina.
Decyzja zapadła podczas rokowań Jarosława Kaczyńskiego z koalicjantami: Gowinem i Zbigniewem Ziobrą. Trwały ona równolegle do debaty nad exposé. Rozmawiano o umowie koalicyjnej, ale najwięcej czasu zajął ten temat. Gowin się upierał. Powoływał się na uchwałę zarządu Porozumienia i nastroje swoich 18 posłów. Politycy PiS zauważyli wypowiedź jednego z tych posłów, Kamila Bortniczuka. Skoro rząd liczy, że przeforsuje tę ustawę inną większością niż Zjednoczonej Prawicy (korzystając choćby z poparcia posłów Razem), to Porozumienie też mogłoby w przyszłości przyłączać się do tworzonych ad hoc większości. Razem z większością opozycji, zasugerował.
Czy były po stronie rządowej takie pomysły? – Może wśród niedoświadczonych współpracowników premiera. Kaczyński jest zbyt wytrawnym liderem, żeby się godzić na rozregulowanie koalicyjnego mechanizmu – odpowiada ważny polityk PiS. Niniejszym jednak Porozumienie zyskało coś w rodzaju prawa weta. Nie może go naturalnie nadużywać. Ale coś się stało.
Czy jakiś wpływ na ustąpienie wobec Gowinowych argumentów miały wieści płynące z klubu Lewicy, że ostatecznie nikt z ich parlamentarzystów nie zagłosuje razem z PiS? Możliwe, choć żadnych rozmów nie prowadzono. Dla PiS taki choćby tylko dorozumiany sojusz byłby niewygodny z powodu nastrojów jego twardego elektoratu. Owszem, można by mu tłumaczyć, że chodzi o ratowanie budżetu kosztem ludzi zamożnych, że uderza się w ich nieuprawniony przywilej. Jest to przeważnie elektorat socjalny i egalitarny. Ale też nieufny wobec Lewicy z powodów ideologicznych. Dopiero co buntował się on w wielkich debatach internetowych przeciw obdarzeniu radykalnych, agresywnych lewicowych posłów stanowiskami w komisjach. Zrobienie posłanki Magdaleny Biejat, znanej z wulgarnych wypowiedzi antyreligijnych, szefową komisji polityki społecznej uznano za oddanie w jej ręce kwestii zaostrzania ustawodawstwa antyaborcyjnego. Wrażenie współdziałania byłoby więc niepotrzebną wodą na młyn skądinąd wolnorynkowej Konfederacji.
Reklama
Ciekawe było jednak i to, co działo się po drugiej stronie. Politycy SLD i Wiosny gotowi byli od razu przyłączyć się do reszty opozycji. Pomoc rządowi na samym początku kadencji traktowali jako symboliczną kapitulację. Ludzie z Razem kierowali się w większym stopniu przekonaniami. Oczywiście ich warunki szerszej modyfikacji systemu emerytalnego były mało realne. Ale sam fakt dopuszczenia myśli o pertraktacjach z rządzącymi to horrendum dla wielu ludzi tego obozu.
To ich przekonanie zaczęło skądinąd topnieć. W końcu sam poseł Maciej Konieczny z Razem oznajmił, że wprawdzie pułap 30-krotności trzeba skasować, ale projekt PiS „jest fatalny”. Rząd ryzykował, że skłóci się z Gowinem, a ostatecznie i tak przegra głosowanie, bo nikt z opozycji się nie przyłączy. To był wyrok na rysującą się nową zasadę, że czasem podziały mogą przebiegać w poprzek tych partyjnych czy koalicyjnych.
Ale różnica w nastawieniu z jednej strony Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia, z drugiej Adriana Zandberga warta jest odnotowania. Możliwe, że będzie ona wracać podczas tej kadencji. Doszło nawet do starcia na tle pojmowania natury opozycyjności z obozem PO. Małgorzata Kidawa-Błońska ofuknęła posłów Lewicy, że nie będą nic warci, jeśli zagłosują z PiS. Wywołało to ostre reakcje nawet tych liderów lewicowego bloku, którzy nigdy nie mieli tego zamiaru, jak Czarzasty. A szef ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz wykorzystał tę wojnę, kokietując Lewicę z sejmowej trybuny.
Możliwe, że jeśli Zandberg przez chwilę rozważał serio kierowanie się poglądami, a nie politycznym teatrem, to pobłogosławił moment, kiedy zwolniono go z tego dylematu. Oto podczas debaty nad exposé premiera stał się nagle główną gwiazdą. Jego zręczne przemówienie, rozliczające rząd Morawieckiego z tego, czym się on najbardziej chlubił, z prospołecznej korekty, okazało się nośne. Spotkało się z zachwytem komentatorów i wielu wyborców – odzwierciedlenia można szukać w sieci.
Wprawdzie niektórzy z nowych wyznawców Zandberga nie kierują się żadną logiką. Sami mają poglądy liberalne, a jego emocjonalne, ale celne ciosy traktują tylko w kategoriach skuteczności walki ze znienawidzonym PiS. Można też się oczywiście zastanawiać, czy Czarzasty z Biedroniem, przecież najbliżsi sojusznicy Zandberga, umieliby znaleźć receptę na skuteczne opodatkowanie zachodnich korporacji (to kłopot innych krajów europejskich) albo likwidację śmieciowych umów. Program, jaki się wyłaniał z mowy Zandberga, byłby jeszcze droższy niż rozdawnictwo pisowskiego rządu. Ale sformułowany został sugestywnie i uderzał w sedno – w wiarygodność wojny z liberalnymi elitami, którą dekretują obecnie rządzący.
Co więcej, Zandberg tworzył własną lewicową agendę. Rząd PiS zdecydował się na rozdawanie pieniędzy wyborcom, ale nie zrobił wiele dla publicznych usług, na czele ze służbą zdrowia. On krzyczy o tych usługach wielkim głosem, i tu akurat ma rację. Czy to groźne dla rządzących? – Obawiać się powinna raczej Platforma, nasz elektorat jest oddzielony od Lewicy barierą ideowej niechęci – przekonuje mnie polityk PiS. Czy jednak cały? Co z wyborcami socjalnymi, którzy poparli obecną władzę z powodów koniunkturalnych? Czy obdarowani nie odwrócą się plecami do darczyńców i nie powędrują do tych, którzy obiecują jeszcze więcej?
Podczas debaty nad exposé i PiS i PO odwoływały się tak naprawdę do wszystkich grup społecznych i wszystkich ideologii. Próbowały być partiami i socjalnymi, i liberalnymi, jak to ugrupowania aspirujące do większości w społeczeństwie. Zandberg przedstawiał precyzyjniejsze poglądy, w imieniu gorzej się mających. To oczywiście zarazem ograniczenie, ale przy przechyle socjalnym większości Polaków na razie powód do nadziei na wzmocnienie się. Pytanie, kosztem kogo. Zapowiedź przełamania w tym Sejmie duopolu PiS i PO jest więcej niż wrażeniem.
Z tej perspektywy istotnie zaczynanie od podawania rządowi koła ratunkowego mogło być politycznym błędem. Zandberg, jeśli wytrwa na swojej drodze, może grać o dużo więcej. Na razie wywołał narzekania tych lewicowych publicystów, którzy grę zgodną z całą opozycją opisują jako kapitulację wobec liberalizmu (Rafał Woś). Ale konstrukcja przemówienia Zandberga wskazywała na to, że nie kieruje się on logiką mechanicznego anty-PiS. Jak choćby Grzegorz Schetyna, skoncentrowany na eklektycznym piętnowaniu władzy za wszystko, głównie za przewinienia natury etycznej. Zandberg umiał się zaprezentować jako ktoś, kto ma program i będzie konsekwentnie próbował go forsować.
Czy może zająć miejsce głównej partii opozycji? Wielu Polaków z tamtej strony pokazało, choćby opuszczając w ostatnich wyborach PO dla PSL, że nie są ideowymi radykałami. A program Lewicy jest w sferze światopoglądu radykalny w forsowaniu zachodnich nowinek. Czy gorzej się mający w sensie socjalnym zareagują entuzjazmem, kiedy natchnieni ideolodzy z Razem każą im przyjmować imigrantów z Bliskiego Wschodu? Albo być ustępliwym wobec twardego jądra Unii Europejskiej? To są słabości Lewicy w dążeniu do wyjścia poza magiczne kilkanaście procent. Ale może też jej nieustępliwość w tematach socjalnych spowoduje większą strawność innych jej poglądów? To się okaże.
Na razie wszyscy okopali się w swoich rolach. To Morawiecki forsował likwidację 30-krotności, po to aby budżet mu się domknął. Kiedy się nie udało, natychmiast stworzono w szeregach PiS legendę, że Kaczyński nie firmował w istocie tego pomysłu. Zarazem niektóre pomysły premiera sytuują go bardziej po stronie wolnorynkowej niż socjaldemokratycznej, choćby rzucona idea wpisania do konstytucji ochrony oszczędności Polaków wynikłych z pracowniczych planów kapitałowych. I w tym sensie naturalniejsze jest zachowanie współdziałania PiS z gowinowcami niż szukanie efemerycznych sojuszów z Razem.
Kto na tym skorzysta, a kto straci w dłuższej perspektywie? Zobaczymy, jak podziała na nastroje Polaków spowolnienie gospodarcze, które premier zapowiadał już otwarcie z trybuny. Możliwe jest wszystko, łącznie z odwróceniem się trendu poparcia dla rozdawania ludziom pieniędzy za nic. Na razie polaryzacja na linii PiS – anty-PiS trzyma się całkiem krzepko. Ale hałaśliwa obecność Lewicy w parlamencie może wnieść do tego podziału całkiem nowe konteksty.