W ciągu dwóch miesięcy rząd ma się znacznie odchudzić. Prezes Kaczyński już dał zielone światło do tego, by resortów było 12.
Prezes na razie zapowiedział pracę nad zmianami centrum rządzenia, czyli kluczowych instytucji dla władzy wykonawczej, jakiej nikt nie przeprowadzał od ćwierć wieku. Spadkiem po komunie jest model resortowego podziału rządu, w którym jest dużo ministerstw działających punktowo, a także jest mniej efektywny, jeśli chodzi o myślenie strategiczne, monitoring i koordynację pracy.
Czyli Polska silosowa. Ale czy walka z nią nie jest pewną utopią? Resorty odpowiadają za konkretne obszary, ta silosowość zawsze będzie.
Tyle że te silosy nie rozwiązują problemów o charakterze międzyresortowym. Przykładem jest transformacja energetyczna czy susza. Dziś zajmują się nią aż cztery ministerstwa: Klimatu, Środowiska, Rolnictwa i Gospodarki Morskiej. Czyli np. Ministerstwo Gospodarki zajmie się dużą retencją, a resort klimatu ‒ małą. A tu potrzebne jest myślenie strategiczne, podejście problemowe, nie punktowe. Tylko dla jasności, to jest czysto teoretyczny przykład, nie jest on związany z rzeczywistymi planami. Zasadniczo nic jeszcze nie jest do końca przesądzone – rozmowy na poziomie rządowym i politycznym cały czas trwają.
Reklama
Czy nasza administracja jest gotowa na tak radykalne odchudzenie?
System kaskadowania, czyli rozbicia najważniejszych celów na cele dla poszczególnych struktur, sprawdził się podczas pandemii. To pozytywne doświadczenie, które może pomóc przełamać opór, inercja jest silnym mechanizmem, ale jako szef CAS rekomendowałbym takie zmiany.
Według jakiego klucza stworzonych ma być tych 12 resortów?
Klucz i decyzja są w ręku premiera, natomiast w mojej ocenie najważniejsze będzie podejście projektowe, które służy rozwiązywaniu kluczowych problemów. Istotne jest to, aby procesy decyzyjne przebiegały szybciej i bardziej sprawnie.
Koalicjanci chyba nie podzielają tej diagnozy, im zależy na tym, by utrzymać obecną liczbę swoich resortów. Zresztą gabinet Mateusza Morawieckiego do tej pory nie malał, lecz rósł, i to aż do rekordowych rozmiarów. Nawet gdy dochodziło do redukcji, np. wiceministrów, często wracali oni z wyższymi uposażeniami jako pełnomocnicy rządu.
Nie wiadomo, jaki będzie końcowy efekt prac, ale przy 12 resortach koalicjanci mieliby proporcjonalnie podobny udział. Z tytułu bycia pełnomocnikiem nie uzyskuje się świadczeń, lecz z racji bycia np. sekretarzem stanu.
W przypadku gowinowców dość łatwo sobie wyobrazić np. fuzję ich ministerstw: Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Rozwoju. Ale w przypadku ziobrystów trudniej już sobie wyobrazić połączenie ich resortu sprawiedliwości z resortem środowiska.
Są różne rozwiązania, które są w gestii premiera. Natomiast jako przykład można podać taki mechanizm, iż duże resorty będą obejmowały kilka działów, za które będą odpowiedzialni wiceministrowie. Proporcja liczby działów pozostanie w kompetencji koalicjantów taka sama jak obecnie, przy czym nie będą już mieli dwóch ministrów, tylko jednego plus wiceministrów.
Czyli czeka nas rząd polityczny, a nie ekspercki?
Przy tak silnych 12 resortach potrzebni są politycy, którzy zajmują się poziomem strategiczno-politycznym; eksperci są potrzebni na niższych szczeblach, np. wiceministrów.
Te zmiany nie doprowadzą do uszczuplenia władzy premiera? Dziś jest silny słabością poszczególnych ministrów, po rekonstrukcji będzie on i „12 gniewnych ludzi”.
Premierowi na pewno zależy na sprawności podejmowania decyzji. Potrzeba zwiększenia efektywności rządzenia była jednym z ważniejszych elementów Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Jeśli mamy teraz trzy lata na dokonanie pewnych zmian w Polsce, konieczne są zmiany instytucjonalne. Ministrowie z silniejszą podmiotowością będą też brali większą odpowiedzialność polityczną za swoje działania. Co więcej, najważniejsze decyzje mogą być podejmowane kolegialnie przez Radę Ministrów prowadzoną przez premiera.
Co poza rekonstrukcją będzie jeszcze na agendzie politycznej rządu, np. w kolejnych trzech latach?
Podkreślam, że tak jak przedstawiałem swoje opinie powyżej, a nie decyzje rządu, odpowiadając na to pytanie, przedstawiam swoje przewidywania. Wydaje się, że oczywistą kwestią jest transformacja energetyczna. Jeśli unijny Fundusz Odbudowy dostarczy nam pieniędzy na tę zmianę, będzie to jeden z najważniejszych tematów. On już jest realizowany ‒ są kolejne kroki realizacji inwestycji w farmy wiatrowe na morzu, rozwija się fotowoltaika, podczas wizyty prezydenta w USA pojawiły się zapowiedzi dotyczące budowy elektrowni atomowej w Polsce.
Działania rządu nakierowane na zieloną energię nie wygenerują rządowi sporych problemów na Śląsku?
To zależy od sposobu przeprowadzenia tego trudnego procesu. Wymaga on m.in. szerokich konsultacji społecznych, realizowanej przez premiera asertywności w negocjacjach unijnego budżetu, czyli polskiej ścieżki dochodzenia do neutralności klimatycznej, a także zrozumienia ze strony chociażby związków zawodowych górników.
Widzieliśmy próbkę tego zrozumienia, gdy Jacek Sasin przyjechał z „planem ratunkowym” dla PGG. Awantura była tak duża, że nawet go oficjalnie nie pokazał.
Szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności Dominik Kolorz mówił o tym, że transformacji trzeba dokonać, ale nie poprzez zamknięcie trzech kopalń, tylko długofalowo. Jednocześnie to Śląsk i południe kraju najbardziej narzekają na smog. Teraz trzeba wypracować porozumienie, ze świadomością, że cała operacja będzie się wiązać z kosztami, ale przynajmniej część zrekompensują fundusze unijne.
Chcieliśmy jeszcze zapytać o powyborczy spór. Zdaniem np. Patryka Jakiego z SP wybory dowiodły, że PiS osłabia brak twardości czy nawet radykalizmu. I że PiS schodzi niebezpiecznie do centrum.
W mojej ocenie nie można mówić o sporze. Każdy z kluczowych dla Zjednoczonej Prawicy polityków kieruje się wartościami takimi jak: rodzina, obrona tradycji i religii, patriotyzm. Owszem są różnie stawiane akcenty, ale wszystkie programy polityczne, od planu Dudy przez exposé premiera Morawieckiego po orędzie prezydenta po zaprzysiężeniu, podkreślały wagę tych samych wartości. Ponadto postrzeganie wyników wyborów jest narażone na pułapki poznawcze, a taką klasyczną jest wnioskowanie z zachowań uczestników wieców wyborczych. Na wiecach reakcje wzbudza bardziej radykalna retoryka. Profesjonalizacja polityki polegała na tym, że zrozumiano, iż chociaż wyborcy na wiecach to bardzo ważna grupa, trzeba ją doceniać, ale mają wyraziste poglądy, zaś współdecyduje o wynikach elekcji milcząca większość pozostająca w domu, stąd tak duża rola badań społecznych. Kilka tygodni dystansu pozwala na spokojną analizę, skąd się pojawiło 2 mln nowych wyborców prezydenta, którzy zagłosowali m.in. poza matecznikami obozu Zjednoczonej Prawicy. A wzięli się z powiatów ziemskich zachodnio -centralnego pasa Polski, czyli Wielkopolski, Opolszczyzny, Kujawsko-Pomorskiego i Dolnośląskiego. To pragmatycy ze wsi i małych miejscowości. Z punktu widzenia PiS ich właśnie warto pozyskać.
Radykalizm programowy ich nie skusi?
To nie są wyborcy radykalni. To wyborcy dobrze oceniający programy społeczne i sprawstwo rządu Mateusza Morawieckiego w sytuacji kryzysowej. Oni widzą, że mają pracę m.in. dzięki temu, że rząd sobie dobrze radzi. To są pragmatycy, ale także osoby kierujące się wartościami tradycyjnymi. Dla nich, dla ziobrystów i premiera Mateusza Morawieckiego podstawą są te same wartości: patriotyzm, obrona tradycji wartości chrześcijańskich i zwrócenie się ku wartościom rodzinnym.
Odwoływanie się do tych wartości działa na wyborców?
W kampanii dzień po dniu śledziłem notowania prezydenta. Kiedy do gry wszedł Rafał Trzaskowski, na początku był na fali, pozbierał anty-PiS, ale potem inicjatywę przejął prezydent, ogłaszając plan Dudy i odwołując się do wartości rodzinnych. Wówczas przewaga nad Rafałem Trzaskowskim znacząco się zwiększyła. Po tym jak zaostrzono linię, prezydent zaczął tracić, a zyskiwać zaczął Rafał Trzaskowski. Młodzi wyborcy z miast, którzy do tej pory nie deklarowali udziału w głosowaniu, zdecydowali się zagłosować na kandydata PO.
Czyli radykalizm nie tylko nie okazał się skuteczny w mobilizacji elektoratu Andrzeja Dudy, ale wprost przeciwnie ‒ zmobilizował jego przeciwników. Radykalizacja nie odegrała też roli mobilizującej w matecznikach PiS, bo tam wyborcy byli zmobilizowani już w I turze, zanim zaostrzony został język kampanii. To pokazuje, że diagnozy powinny być bardziej wnikliwe. Jeśli PiS ma pozyskać szeroki elektorat Dudy, być partią z poparciem 10,5 mln Polaków, to radykalizacja, wizerunek ugrupowania zbierającego 10 proc. wyborców po prostu mu się nie opłaca. Badania pokazują, że Zjednoczona Prawica zyskuje, afirmując wartości, a traci, jeśli przekaz przybiera radykalne tony. Jeszcze jeden dowód? Wynik II tury w elektoracie Konfederacji – 60 proc. na Trzaskowskiego, 40 na Dudę, wskazuje, że radykalizacja nie odegrała swojej roli. Ponadto część młodych wyborców Konfederacji po radykalizacji opinii wsparła Trzaskowskiego, uważając zajmowanie się tematyką LGBT w czasie kryzysu jako nieodpowiednią. Co więcej, wyborcy Konfederacji, w odróżnieniu od politycznego centrum formacji, nie są aż tak wyraźnie podzielni na narodowców i libertarian. To osoby, dla których ważne są i niskie podatki, i wartości konserwatywne. Trudno będzie ich przekonywać do Zjednoczonej Prawicy, dla której nadal istotnym punktem programu będzie solidaryzm społeczny. Ale na pewno trzeba przeanalizować, czemu młodzi ludzie, pochodzący z małych miast i wsi, ze środowisk, które są propisowskie, zmieniają swoją identyfikację polityczną na Konfederację.
Patryk Jaki twierdził, że jeśli chodzi o przeciwny biegun ideowy, to uczelnie wyższe są rozsadnikiem ideologii i coś z tym trzeba zrobić.
Moim zdaniem trzeba głębiej szukać przyczyn. Młodzi ludzie, wychowujący się m.in. w matecznikach PiS, przeprowadzają się do dużych miast i tam zaczynają się identyfikować z Konfederacją. Źródłem tych identyfikacji nie jest uczelnia, ale grupa, podzielane przekonania młodych na temat Zjednoczonej Prawicy. I to dzieje się, mimo że rząd wiele dla młodych ludzi zrobił, zmniejszając np. do zera PIT. Na pewno dla Zjednoczonej Prawicy ważna będzie refleksja, co zrobić, by zachować tych młodych wyborców, ale istotna jest także refleksja strategiczna. Jeśli się zastanowić nad liczbami, to z punktu widzenia PiS łatwiej pogłębiać poparcie wśród elektoratu 40 plus, gdzie wyborców jest znaczenie więcej, niż przekonywać młode osoby, których jest znacznie mniej i których przekonanie jest trudniejsze. Zjednoczona Prawica powinna mieć program dla dużych miast, ale nie może zmieniać radykalnie swojej linii politycznej, gdyż dwie trzecie osób głosujących mieszka na wsi i w małych miastach do 50 tys. mieszkańców. Łatwiej tam pogłębiać poparcie, niż przekonywać wyborców negatywnie nastawionych do obozu, więc radykalne zmiany mogą prowadzić do tego, iż niewielu się zyska, więcej zaś straci.