Z Bronisławem Wildsteinem rozmawia Maciej Miłosz
Udało nam się rozliczyć z PRL?
Dużo bardziej niż rozliczyć, udało nam się PRL zmistyfikować.
Na czym polega ta mistyfikacja?
Reklama
Na tym, co zawsze – na zafałszowaniu obrazu. Obraz PRL za czasów jej trwania był w miarę jednolity, wszyscy wiedzieli, co to jest: byliśmy rosyjską kolonią z narzuconym despotycznym systemem. Zdawali sobie z tego sprawę także ci, którzy ten system utrzymywali i robili w nim kariery. Nawet wśród nich nie znałem praktycznie ludzi, którzy nie usprawiedliwialiby się, że służą tamtemu systemowi: gdyby nie my, byliby gorsi; gdybyśmy nie utrzymali PRL, bylibyśmy republiką sowiecką. Nie znałem nikogo, kto uważałby, że wówczas funkcjonujący system był dobry.
A dzisiaj?
Z jednej strony oficjalnie PRL jest potępiana, a III RP ma być jej zaprzeczeniem – demokratyczna, niepodległa, przestrzegająca praw człowieka. Z drugiej – zaczyna nam się tłumaczyć, że PRL nie była taka zła. Zachowanie wielu wpływowych środowisk było od początku paranoiczne, ale one dominowały i narzucały taką narrację, jak np. „Gazeta Wyborcza”.
W której pan pracował…
Nie pracowałem, tylko pisałem do nich korespondencje, gdy byłem w Paryżu w 1989 r. Później napisałem parę artykułów i na tym koniec. Środowisko, które stworzyło „GW”, legitymację czerpało z opozycyjności wobec PRL. Ale od początku istnienia walczyło z rozliczeniem komunizmu i dekomunizacją. Wręcz nobilitowało niektórych komunistów, relatywizowało zło systemu. Krytykuję za to dominujące środowiska III RP, czyli systemu, który wyrósł na fuzji dawnych komunistów przemalowanych na liberałów z częścią opozycyjnych elit solidarnościowych. Wspólne interesy doprowadziły do stopienia się tych środowisk.
Czytał pan w „Wyborczej” tekst o Stanisławie Pyjasie sugerujący, że się zabił, bo pijany spadł ze schodów („<<Wolimy wierzyć w legendę>>. Jak rozwiewał się mit męczeńskiej śmierci Pyjasa?”, „GW” z 22 maja 2021 r.)
Tekst o Pyjasie to element szerszego procesu: uderzenia w naszą tożsamość poprzez deheroizację. To nie tylko próba rehabilitacji PRL, ale opowiadanie, że zabory nie były takie złe i niosły impuls modernizacyjny. To pedagogika wstydu, uznanie, że nasza przeszłość powinna być powodem sromoty. Dlatego powinniśmy zrezygnować z ufundowanej na niej tożsamości i rozpłynąć się w Europie. Stańmy się Europejczykami, takimi prawie Niemcami, prawie Francuzami. To jest element ideologii emancypacyjnej, która uderza we wszelkie mocne tożsamości, począwszy od narodowej, a skończywszy na rodzinie i płci. Człowiek ma być nieokreślony i uwolniony z wszelkich tożsamości. To dostało teraz nawet oficjalną nazwę – cancel culture – tradycyjna kultura została uznana za residuum zła. Mało kto z tych, którzy głoszą tę ideologię, ma świadomość jej konsekwencji, ale one istnieją. Proszę spojrzeć na PO, choć powstała jako partia konserwatywna, potem Tusk uznał, że władzę może zdobyć i utrzymać tylko w sojuszu z dominującymi siłami III RP. Stał się ich klientem. Gdy w 2016 r. Schetyna próbował zrezygnować z „totalności”, zaatakowały go dominujące media i się wycofał.
Dominujące?
Dominujące siły są właśnie liberalno-lewicowe. One kolonizują politykę i politycy się do nich dostosowują. Ci, którzy kiedyś swoją legitymizację czerpali z walki z PRL, dziś opowiadają, że nie była taka zła. Oczywiście najbardziej uderzające jest tu środowisko „Wyborczej” i Adama Michnika, ale jest to zjawisko dość powszechne.
Naprawdę uważa pan, że dziś w Polsce te lewicowo-liberalne siły dominują?
Oczywiście. W sensie kształtowania opinii, kapitału i możliwości. Powtarzam: władza polityczna to tylko mniejsza część władzy. Żyjemy w świecie, w którym władza jest rozproszona. PO odpowiadała na to zapotrzebowanie, m.in. przekazując uprawnienia samorządom, dając niezależność prokuraturze. Wszystko się uniezależnia, a polityka zostaje sprowadzona do gry pozorów. Tusk sam to przyznawał, m.in. hasłem: „Nie róbmy polityki, budujmy mosty”. Zabawne, że mówił to wówczas główny polityk w kraju.