Podsumowując rok swoich rządów podczas prawie dwugodzinnej konferencji prasowej Biden podkreślał dobre wyniki gospodarcze, w tym wzrost pensji wśród najmniej zarabiających Amerykanów, spadek bezrobocia do poziomu poniżej 4 proc. i spadek poziomu ubóstwa. Odrzucał jednocześnie sugestie, że jego obietnice wyborcze były zbyt ambitne.

"Wcale nie sądzę, bym obiecywał zbyt wiele" - powiedział Biden w odpowiedzi na pytanie o słabe wyniki sondażowe i problemy w realizacji swojego programu wyborczego.

Prezydent zasugerował, że duża część elektoratu nie jest świadoma dokonanych zmian m.in. w programach socjalnych, czy korzyści z uchwalonej ustawy o "historycznych" inwestycjach w infrastrukturę. Zapowiedział, że zamierza częściej wyruszać w kraj i rozmawiać z wyborcami.

"Myślę, że to problem, który sam stworzyłem, nie komunikując się z wyborcami tak jak powinienem" - powiedział prezydent.

Reklama

Dodał też, że choć dotąd nie udało się przyjąć ustawy zawierającej jedne z największych obietnic wyborczych, w tym wprowadzenie urlopu rodzicielskiego, jest przekonany, że ostatecznie do tego dojdzie, choć nie za pomocą jednej ustawy, lecz "w kawałkach". Wyraził jednak zaskoczenie poziomem oporu ze strony Republikanów i przyznał, że losy jednego z kluczowych programów - wypłacanych każdego miesiąca ulg na dzieci - są niepewne.

Mimo podkreślania swoich sukcesów, prezydent przyznał jednocześnie że rozumie frustrację Amerykanów związaną z przedłużającą się pandemią, a także niepokoje wynikające z rekordowo wysokiej inflacji. Przyznał się też do zbyt późnej reakcji na falę zakażeń wariantem Omikron i związanym z nią brakiem dostępności testów. Zaznaczył jednak, że sytuacja pandemiczna jest znacznie lepsza niż rok temu, dzięki czemu nie może być mowy o powrocie do lockdownów i innych poważnych obostrzeń.

Odnosząc się do inflacji ocenił, że jest ona wynikiem zatorów w łańcuchach dostaw wywołanych pandemią i zapowiedział, że zamierza ją obniżyć m.in. przez promocję konkurencji dla dużych firm dominujących na rynkach.

Dużo miejsca Biden poświęcił również kwestii postulowanych przez niego reform praw wyborczych, będących odpowiedzią na ograniczenia dostępu do głosowania w stanach rządzonych przez Republikanów. Zasugerował przy tym, że jeśli proponowane zmiany - m.in. rozszerzające prawo do głosowania korespondencyjnego i wprowadzające dodatkowe obostrzenia przeciwko dyskryminacji rasowej - nie zostaną przyjęte, najbliższe wybory mogą nie być uczciwe.

"Zwiększenie możliwości, że nie będą one uczciwe jest wprost proporcjonalne do tego, czy uda nam się wprowadzić te reformy" - powiedział Biden.

Gdy to mówił, w Senacie wciąż trwała debata nad jednym z projektów ustaw w tej sprawie. Według komentatorów projekt nie ma szans na przegłosowania ze względu na opór Republikanów i senacki wymóg uzyskania 60 ze 100 głosów.

Podczas trwającej prawie dwie godziny konferencji - dopiero drugiego takiego wystąpienia od początku prezydentury - prezydent miejscami wyrażał się niejasno i zdawał się mieszać wątki. Pytany o opublikowany sondaż w portalu Politico, wskazujący że 49 proc. wyborców uważa, że nie jest wystarczająco sprawny umysłowo do sprawowania urzędu, Biden stwierdził, że "nie ma pojęcia" skąd biorą się wątpliwości na ten temat.