Jedno jest pewne: Biden to nie Trump. Czas ogłaszania inicjatyw dyplomatycznych za pomocą Twittera skończył się bezpowrotnie. Raczej nie mamy się już co spodziewać także „listów miłosnych” z innymi przywódcami, vide korespondencja poprzednika Bidena z Kim Dzong Unem. „Nawet teraz nie mogę zapomnieć tej chwili, kiedy trzymałem pewnie rękę Waszej Ekscelencji, podczas gdy cały świat spoglądał z zainteresowaniem i nadzieją” – napisał do ówczesnego lokatora Białego Domu pod koniec grudnia 2018 r. północnokoreański przywódca. Takich smaczków już raczej nie będzie.
Pod wieloma względami Biden kontynuuje jednak politykę swojego poprzednika. Wojna handlowa z Chinami trwa w najlepsze, chociaż nie zajmuje już pierwszych stron gazet. Biden podziela też niechęć poprzednika do „niekończących się wojen”, stąd wyjście z Afganistanu – krok, który chciał wykonać już Trump, ale który wyperswadowali mu doradcy. Zbieżności nie wynikają jednak z podobieństwa charakterów czy poglądów, ale zgody co do pewnych priorytetów polityki zagranicznej.
Oczywiście są też różnice. Nowy prezydent obiecał, że będzie kładł znacznie większy nacisk na współpracę międzynarodową.
Reklama