Przemiany społeczno-obyczajowe zachodzące w Polsce sprawiają, że właściwie nie wiadomo, jak dziś obchodzić 8 marca. Tradycja PRL-owska nakazywała pracodawcom obdarować pracownice goździkami i rajstopami. Mężowie ograniczali się zwykle do kwiatka dla żony, a w drugiej połowie dnia upijali się w swoim gronie. Stare wzorce kulturowe wygasły, a nowych brak. Strajk Kobiet zapowiada, że w tym roku 8 marca będzie „dniem gniewu, nie goździków” i organizuje w całym kraju demonstracje za legalizacją aborcji.
Męska część społeczeństwa jest nieco zagubiona. Poczucie obowiązku i ewentualnie obawy przed urażeniem partnerki każą coś zrobić. Tym bardziej warto przypomnieć, jak to się stało, że 8 marca stał się świętem kobiet.

Od abolicji do kobiecej opozycji

Na początku XIX w. praca niewolnicza stała się podstawą gospodarki południowych stanów USA i została usankcjonowana prawnie: czarnych można było nabywać, dziedziczyć w spadku, zastawiać w banku w zamian za kredyt itp. Plantatorzy zadbali też o zminimalizowanie ryzyka buntu. Pod groźbą surowych kar – z egzekucją włącznie – zabroniono im nauki czytania i pisania, noszenia broni, opuszczania terenu posiadłości i zawierania małżeństw bez zgody właściciela.
Okrutny reżim skutecznie zapobiegał rebeliom. Największy z niewolniczych buntów, który w sierpniu 1831 r. wzniecił kaznodzieja Nat Turner w hrabstwie Southampton w stanie Wirginia, trwał zaledwie dwa dni. Mimo to zaszokował całe Stany Zjednoczone i stał się impulsem dla ruchu abolicjonistycznego. Na jego lidera w I połowie XIX w. wyrósł dziennikarz i wydawca pisma „The Liberator” (Wyzwoliciel) William Lloyd Garrison. „Źródłem mocy Garrisona była Biblia. Od najwcześniejszych lat czytał Biblię i nieustannie się modlił. To właśnie biorąc z niej ogień, rozpoczął swoją pożogę” – pisał o nim w wydanej w 1921 r. biografii John Jay Chapman. Głębokie przekonanie, że wszyscy ludzie niezależnie od koloru skóry i płci są równi i wolni, bo tak stanowił Bóg w Piśmie Świętym, uczyniło z Garrisona proroka nowych czasów. Zakładając w 1833 r. Amerykańskie Towarzystwo Antyniewolnicze (The American Anti-Slavery Society – AASS), zaprosił do niego także kobiety, wówczas pozbawione nie tylko praw wyborczych, ale i majątkowych. Mąż mógł swobodnie rozporządzać zarówno tym, co wniosła do gospodarstwa żona, jak i całym majątkiem zgromadzonym podczas trwania małżeństwa. W efekcie kobiety były uzależnione od dobrej woli partnerów.
Początkowo działaczki AASS zajmowały się głównie walką o przywrócenie czarnym statusu ludzi. Jednak z czasem zaczęły również same domagać się należnych im praw. Garrison podzielał ich postawę. Tak rodził się ruch sufrażystek (od angielskiego „suffrage”– głos wyborczy). Jego matką chrzestną została Elizabeth Cady Stanton – córka prawnika i polityka Daniela Cady’ego, jednego z najbogatszych ludzi w Nowym Jorku. Spośród dziesięciorga jej rodzeństwa epidemie zabiły sześcioro, w tym wszystkich braci. W pogrzebie ostatniego uczestniczyła jako 10-latka. Na zawsze zapamiętała, że gdy usiłowała pocieszyć wtedy ojca, ten ciężko westchnął i powiedział: „O moja córko, żebyś tak była chłopcem!”.
Jednak w czasach gdy kobiety nie mogły studiować, Daniel Cady zapewnił córce najlepszych nauczycieli. Młoda Elizabeth posiadała rozległą wiedzę prawniczą i matematyczną, biegle posługiwała się łaciną i greką, pomagała w kancelarii ojca.
Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.