Zwierzęta jako symbol epok PRL-u

Polska Agencja Prasowa: Bohaterami pani książki są stonka, żubroń oraz kryl. Jak poprzez te trzy zwierzęta można opowiedzieć historię PRL-u?

Monika Milewska: Wybór i kolejność zwierząt nie są przypadkowe. Moja opowieść rozpoczyna się tuż po wojnie, gdy stonka po raz pierwszy szturmuje polskie pola ziemniaków. Wtedy jest jeszcze tylko groźnym owadem przywleczonym z Niemiec. Wraz z narastaniem stalinowskiej propagandy przepoczwarza się w amerykańskiego agresora. Gdy wraz z Odwilżą odzyskuje swój owadzi wymiar, na scenę wkracza żubroń, potężny potomek żubra i krowy, który miał szansę stać się symbolem gomułkowskiej stabilizacji. Szansy tej jednak z różnych względów nie wykorzystał, dlatego gierkowska propaganda postawiła na kryla, małego antarktycznego raczka. Czasy kryzysu lat osiemdziesiątych to schyłek iluzji związanych z tą socjalistyczną superżywnością.

PAP: Jak pani powiedziała, stonka to opowieść o czasach stalinizmu, żubroń to czas Gomułki, zaś kryl to epoka Gierka. Te "podepoki" PRL – mimo wspólnego zniewolenia, zakłamania, kontroli – różnią się od siebie. Na ile są to – jak głosi podtytuł książki – stworzenia polityczne?

Geopolityczne i propagandowe role zwierząt

M.M.: Stonka była nawet stworzeniem geopolitycznym. Afera z jej zrzuceniem przez Jankesów była sterowana z Moskwy i wybuchła w tym samym czasie w Polsce, NRD i Czechosłowacji. Badacze przypuszczają, że miało to związek z planowaną już wojną na Półwyspie Koreańskim. Chodziło o to, aby podgrzać nastroje antyamerykańskie w tej części Europy. Amerykanów w Korei też zresztą oskarżano o używanie insektów jako broni biologicznej roznoszącej choroby zakaźne. Zimna Wojna rozpalała się do czerwoności, a najgroźniejszym naszym przeciwnikiem była stonka.

Dwa pozostałe zwierzęta były dowodem na potęgę i nowoczesność naszego socjalistycznego państwa. Potężny żubroń pokazywał talenty zootechniczne polskich naukowców, dawał nadzieję na nieograniczoną podaż deficytowego w PRL-u mięsa. Malutki kryl zaś stał się prawdziwym pieszczochem ekipy Gierka. Wyprawy krylowe do Antarktyki były jednym z ważnych elementów ówczesnej propagandy sukcesu. Wiązały się one zresztą z realnymi sukcesami Polski na arenie międzynarodowej: z budową Stacji im. Henryka Arctowskiego, pełnoprawnym członkostwem w elitarnym Układzie Antarktycznym. Kryl pomagał budować światowy prestiż "drugiej Polski" Gierka.

Zwierzęta jako narzędzia propagandy sukcesu

PAP: Skąd w ogóle wynikało zainteresowanie tymi zwierzętami ze strony państwa? Dlaczego w ogóle te zwierzęta wykorzystano propagandowo?

M.M.: Stonki nie dało się nie zauważyć. Każde państwo, które zaatakowała: Francja, Niemcy czy Czechosłowacja musiało się z nią zmierzyć. Można to było czynić metodami agrotechnicznymi albo politycznymi. Obóz socjalistyczny zdecydował się na ofensywę propagandową, chcąc upiec na jednym ogniu wiele pieczeni: zmobilizować społeczeństwo, skupić je wokół nowej władzy, zasiać nienawiść wobec Amerykanów, a przy okazji zwalczyć groźnego szkodnika.

Z żubroniem i krylem wiązano pozytywny przekaz. Widziano w nich nie tylko nieograniczone źródło wiecznie deficytowego w PRL-u białka. Opowieść o nich była też opowieścią o sukcesie polskiej nauki, o potędze państwa, które stać na spektakularne eksperymenty i kosztowne wyprawy na drugi koniec świata.

Jedna opowieść o różnych zwierzętach

PAP: Z pozoru te zwierzęta dzieli wszystko – wielkość, tryb życia, pochodzenie, środowisko naturalne, a nawet rola, jaką odgrywają w gospodarce i ludzkiej wyobraźni. Na ile jest więc to jedna, a na ile trzy różne opowieści?

M.M.: Jest to opowieść o konkretnym państwie, z jego importowaną ze Wschodu ideologią i metodami zarządzania przyrodą. Dlatego w rozdziale o krylu zdecydowałam się zamieścić podrozdział o życiu polarników napisany na podstawie ubeckich raportów. Nie ma on wiele wspólnego z antarktycznym raczkiem, za to obnaża pewne mechanizmy funkcjonowania systemu, w którym opresji podlegały zarówno zwierzęta, jak i ludzie.

Społeczne postrzeganie stonki, żubronia i kryla

PAP: A jak te zwierzęta rezonowały na społeczeństwo? Czy faktycznie były one tak ważne dla zwykłych obywateli?

M.M.: Z pomocą moich studentów przeprowadziłam w tej kwestii badania sondażowe. Tak, jak należało się tego spodziewać, w pamięci byłych obywateli PRL-u najlepiej zapisała się stonka. Całe społeczeństwo było przecież zaangażowane w jej zwalczanie. W każdej rodzinie pozostały więc wspomnienia, anegdoty.

Inaczej rzecz się ma z krylem. Pomimo tak zmasowanej propagandy połowa moich respondentów nie wiedziała, kto zacz. Wielu moich rówieśników jednak do dziś wspomina tego skorupiaka i jego smak, najczęściej tylko hipotetyczny, bo w rzeczywistości mało kto go jadł.

Najsłabiej rozpoznawalną postacią jest żubroń. Nic dziwnego, skoro w praktyce tylko nieliczni szczęśliwcy mogli cieszyć się jego mięsem w jednej jedynej restauracji w Polsce. Choć pewnie niejednemu czytelnikowi ówczesnej prasy ślinka ciekła na samą wieść o tym obiecującym eksperymencie.

Kuriozalność PRL-u w kontekście zwierząt

PAP: Jak w opowieści o tych zwierzętach odnajdujemy dziwność epoki?

M.M.: Najdziwniejsze nie wydaje mi się wcale wypominanie stonce jej amerykańskiego pochodzenia. W końcu rzeczywiście kiedyś do nas przypłynęła (nie przyleciała!) ze Stanów Zjednoczonych. Przypisywanie jej konkretnej narodowości nie było zresztą specjalnością komunistów. W czasach pierwszej wojny światowej Niemcy uważali, że stonka jest Francuzką, Polacy zaś tuż po drugiej wojnie skłonni byli widzieć w stonce Prusaka.

Dużo dziwniejsza wydaje mi się kwestia uznania żubronia i kryla za optymalne źródło białka dla polskich obywateli. Dużo bardziej sensowne byłoby postawienie na hodowlę świń lub kurczaków. Ale władze nie dawały sobie rady z rozwiązaniem problemu tzw. świńskiego dołka. Skoro wciąż brakowało ukochanej przez Polaków wieprzowiny, postanowiono zaserwować im schabowego z kryla. To było kompletnie irracjonalne, bo ze względu na koszty badań naukowych i transportu antarktyczny raczek był jednym z droższych źródeł białka na świecie. Był trochę jak miś Barei. Gierek otwierał nim oczy niedowiarkom.

Koniec zainteresowania propagandowego zwierzętami

PAP: Kiedy państwo traci zainteresowanie zwierzętami?

M.M.: Zainteresowanie propagandy stonką osłabło po tym, jak szczęśliwie udało się znaleźć w miarę skuteczne sposoby jej zwalczania. Choć w niektórych szkołach do końca lat osiemdziesiątych dzieci uczestniczyły w akcjach przeciwstonkowych. Żubronia dobiły reformy z czasów Jaruzelskiego. Kryl zniknął razem z samym komunizmem.

Lekkość i powaga w opowiadaniu historii PRL-u

PAP: Jak wyważyć pewną lekkość, żartobliwość tematu z powagą sytuacji, z jaką wiążę się czas peerelowskiej inżynierii dusz?

M.M.: Już sam tytuł mojej książki wydaje się nie do końca poważny. Ale, gdy wgłębimy się w temat, zobaczymy, że tkwią w nim całkiem niewesołe konstatacje. Na socjalistycznym bezrybiu antarktyczny raczek zastąpić miał nie tylko ryby czy krewetki, ale praktycznie wszystkie produkty spożywcze. Mączkę krylową chciano dodawać nawet do chleba!

Mięso z żubronia miało zastąpić cielęcinę, namacalnie bliska stonka zastępowała odległych i urojonych wrogów komunizmu. Frywolny z pozoru tytuł wskazuje więc na poważne i uniwersalne zjawisko instrumentalnego traktowania zwierząt przez ludzi.

Książka zawiera wiele humorystycznych akcentów, ale przynajmniej od czasów Szekspira wiemy, że dramat będzie głębszy i bardziej wielowymiarowy, jeśli na zasadzie kontrapunktu połączymy go z elementami komediowymi. A przecież moja książka opowiada o dramacie przyrody i ludzi żyjących w nieludzkim i nieracjonalnym systemie.

Inspiracje do stworzenia książki o zwierzętach PRL-u

PAP: A skąd powstał pomysł na tę książkę?

M.M.: Zrodził się on podczas pracy nad moją poprzednią książką "Ślepa kuchnia. Jedzenie i ideologia w PRL". W krakowskim archiwum znalazłam wówczas teczki wypełnione dokumentami obciążającymi "pasiastego dywersanta" - stonkę. W Archiwum Akt Nowych w Warszawie odnalazłam natomiast ciekawe wycinki prasowe na temat kryla. Pojechałam też na Mazury i do Białowieży, by przeprowadzić wywiady z dawnymi hodowcami żubroni. Zgromadziłam tak dużo materiałów, że zaczęły mi się one układać w całkiem osobną opowieść.

Zwierzęta w historiografii i naukach humanistycznych

PAP: Czy sposób opowiadania historii poprzez historię zwierząt jest znany wśród naukowców? A może czuje się jednak pani prekursorką takiego rozwiązania?

M.M.: Myślę, że nie jestem prekursorką, ale raczej, nolens volens, wpisuję się w nowy nurt w historiografii. Od pewnego czasu mówi się wręcz o "zwrocie zwierzęcym" w naukach humanistycznych, o odchodzeniu od antropocentrycznej perspektywy na rzecz spojrzenia na świat przez pryzmat tzw. istot nieludzkich.

Jeśli chodzi o tego typu badania historyczne, to jakiś czas temu głośno było o książce Érica Barataya "Zwierzęta w okopach" poświęconej losowi kotów, psów czy gołębi na frontach pierwszej wojny światowej. Dwa lata temu wyszła w Polsce ciekawa praca niemieckiego dziennikarza Jana Mohnhaupta "Zwierzęta Trzeciej Rzeszy", w której wspominana jest również zbierana przez dzieci z pokolenia Hitler Jugend stonka ziemniaczana. O sytuacji czworonogów w PRL-u piszą Dariusz Jarosz i Gabriela Jarzębowska. W mojej książce ważny jest dla mnie nie tylko los prezentowanych przeze mnie gatunków, ale i mechanizmy funkcjonowania państwa, które bardzo często bywało nieludzkie zarówno dla zwierząt, jak i dla własnych obywateli.

Symboliczne znaczenie zwierząt w społeczeństwie

PAP: Tytuł pani książki nawiązuje do powiedzenia "Na bezrybiu i rak ryba". Ale takich powiedzeń jest więcej, np. "Dzieci i ryby głosu nie mają" lub "Wszystkie zwierzęta małe i duże". Na ile zwierzęta w symboliczny sposób oddają rzeczywistość, mechanizmy rządzenia społeczeństwem, relację człowiek-władza?

M.M.: Aby opisać nasze ludzkie relacje, zawsze chętnie odwoływaliśmy się do świata zwierząt. Temu służyły choćby bajki zwierzęce, w których królem był lew, a małpa – ministrem. Ta małpa często jednak stawała się po prostu epitetem. Systemy totalitarne lubią wynajdować sobie podzwierzęta: insekty, szczury, pasożyty, by opisać grupy społeczne, które zaliczyły do podludzi.

Stonka miała chyba trochę więcej szczęścia. Najpierw przyrównywano ją do Amerykanów, potem stała się synonimem staczy kolejkowych ogałacających sklepy z towarów, potem zaś letników wypoczywających na Wybrzeżu, przez których też jakoby półki sklepowe świeciły pustkami. Za każdym razem niechęć do owada przenosiła się na niechęć do określonych grup ludzi.

Żubroń i kryl nie stały się nigdy epitetami, nie układano na ich temat rymowanych bajek. Ale sama ich historia mówi wiele o systemie, który je promował, o iluzjach, którymi przez lata karmił się socjalizm.

O autorce Monice Milewskiej

Rozmawiała Anna Kruszyńska

Dr hab. Monika Milewska – antropolożka historii, eseistka, poetka, dramatopisarka, bajkopisarka. Obecnie pracuje w Instytucie Antropologii Uniwersytetu Gdańskiego. Laureatka licznych stypendiów naukowych i literackich, a także konkursów poetyckich i dramaturgicznych, m.in. Grand Prix XV Festiwalu "Dwa Teatry". Autorka książek eseistycznych "I rak ryba. Stworzenia polityczne PRL-u", "Ślepa kuchnia. Jedzenie i ideologia w PRL", "Bogowie u władzy" oraz "Ocet i łzy. Terror Wielkiej Rewolucji Francuskiej jako doświadczenie traumatyczne", za którą otrzymała stypendium "Polityki" i nominację do Nagrody Literackiej Nike. Wydała także cztery tomiki wierszy oraz powieść "Latawiec z betonu". Dwie z jej książek zostały uhonorowane Pomorską Nagrodą Literacką "Wiatr od morza" w kategorii Literacka Książka Roku.

Książka "I rak ryba. Stworzenia polityczne PRL-u" ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.(PAP)