Obecność Mikołaja Kopernika w obszarze polskiej wyobraźni symbolicznej wydaje się oczywista - banknoty, pomniki, podręczniki, świadomość, że „wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię”. Niemniej sprawy oczywiste, kiedy je trochę poskrobać ciekawskim pazurem, oczywiste być przestają. W świeżo wydanej biografii Kopernika „Kopernik. Rewolucje” Wojciech Orliński udowadnia, jak skromna jest potoczna wiedza na temat wybitnego astronoma. Przy czym - to ważne - nie czyni tego z wyższościową impertynencją, ale zaprasza do wspólnego odkrywania meandrujących losów autora „De revolutionibus” („orbium coelestium” dopisał Kopernikowi norymberski - protestancki - wydawca i, ujmując rzecz w pewnym przybliżeniu, redaktor książki, niejaki Andreas Osiander; dopisał mu zresztą nie tylko to), a także osobliwości czasów, w których przyszło mu żyć.
Zawsze zdaje mi się zabawna dość powszechnie wyrażana dziś opinia, że żyjemy w unikatowej epoce gwałtownych i wielkich przemian. Może i tak - ale powiedzcie to (jeśli, naturalnie, będziecie mieli taką możliwość) mieszkańcom wielkich miast Europy drugiej połowy XIX w.: wszystkie one - zalewane setkami tysięcy migrantów - były gigantycznymi placami budowy na niespotykaną współcześnie skalę, przynajmniej na naszym kontynencie. Albo powiedzcie to Kopernikowi. Brał czynny udział w przynajmniej jednej wojnie. Był - jako człowiek Kościoła - świadkiem reformacyjnej schizmy, która wstrząsnęła nie tylko europejskim życiem religijnym, lecz także, a może przede wszystkim, europejską polityką. Własnoręcznie wywołał rewolucję w nauce. Przyszedł na świat w późnośredniowiecznej monarchii stanowej, umierał zaś w renesansowej demokracji szlacheckiej. A jego ojciec zarabiał na życie najpewniej jako tajny agent.
Reklama

Metoda Orlińskiego

Właściwie to cieszę się, że w kwestii Kopernika byłem ignorantem. Wszystkim życzę, by uświadamiali sobie własną ignorancję w tak miłych okolicznościach jak lektura „Kopernika. Rewolucji”. Czytając tę książkę, zdałem sobie sprawę, że można już chyba mówić o biograficznej „metodzie Orlińskiego”. Co się na nią składa?
Po pierwsze - staranny wybór głównego bohatera: powinien to być ktoś obdarzony genialnym umysłem i wiedzą naukową, ale zarazem poważnie uwikłany w historyczną materię życia wśród ludzi. W biografii Stanisława Lema („Lem. Życie nie z tej ziemi”, Czarne/Agora 2017) Orliński budował napięcie dwojako: starając się patrzeć na rozmaite egzystencjalne, literackie i filozoficzne wybory Lema przez pryzmat Zagłady i własnych przeżyć pisarza w okupowanym przez Niemców Lwowie, ale też opowiadając o zmaganiach autora „Solaris” z parszywą rzeczywistością PRL-u w jej aspektach fundamentalnych (cenzura, trybuty ideologiczne, krytyka systemu) i całkiem prozaicznych (kupowanie części do wiecznie psujących się samochodów). W „Człowieku, który wynalazł internet” (Agora 2019) ożywiający książkę kontrast bazuje na zderzeniu fenomenalnej, wynalazczej umysłowości inżyniera Paula Barana z jego - całkowicie zrozumiałym w wypadku syna ubogich żydowskich imigrantów z Podlasia - pragnieniem, by prowadzić syte i nudne życie amerykańskiego biznesmena z upper middle class.
A jak to działa w wypadku biografii Kopernika? Świetnie. Orliński suche informacje encyklopedyczne o kanoniku z Fromborka wyposaża w tyle kontekstów społecznych, kulturowych, politycznych czy naukowych, że na kartach książki kształtuje się na naszych oczach żywy człowiek. I to mimo że - jak pisze autor - „głównym problemem jest sam Mikołaj Kopernik. Można wręcz odnieść wrażenie, że celowo starał się zostawiać jak najmniej papierowych śladów po swoim życiu. Inni ludzie jego epoki spisywali wspomnienia, prowadzili dzienniki podróży i bogatą korespondencję prywatną. On sam pisał niewiele listów, a i z tego większość zaginęła. Do tego po jego śmierci jego idee były zwalczane zarówno w katolickiej, jak i protestanckiej Europie. Kto więc miał jakieś listy Kopernika, ten w swoim najlepszym interesie powinien był je zniszczyć. W oczach prokuratora (świeckiego czy kościelnego) posiadanie pism heretyka było wszak dowodem skłaniania się ku herezji. A procesy o herezję naprawdę źle się wtedy kończyły”. Innymi słowy, każda książka o Koperniku jest - a przynajmniej powinna być - swego rodzaju śledztwem („Niestety, skąpe materiały źródłowe sprawiają, że kopernikologia jest niczym podróż przez ocean hipotez, na którym rzadko napotykamy wyspy niepodważalnych faktów”).