Warszawa, Kraków, Poznań, Trójmiasto. Dzwonimy do lekarzy w kilku szpitalach, by spytać ich o to, jak wielu pacjentów trafia na oddziały. Niemal wszędzie słyszymy, że jest ich o wiele mniej niż rok temu. Mniej zawałów serca, udarów, ludzie przestali mieć kłopoty z nadciśnieniem tętniczym. Idylla. Sęk w tym, że złudna. Nasi rozmówcy, jakby się zmówili, powtarzają: ludzie umierają w domach. Ewentualnie lądują w szpitalu, ale gdy jest już bardzo późno. Niekiedy zbyt późno. Niczym wyjątkowym nie jest już trafiająca do placówki w poniedziałek osoba, która przeszła zawał serca w piątek. Zdarzają się udarowcy, których rodziny zwlekały z zawiezieniem bliskiego do szpitala po cztery, pięć dni. O leczeniu alergii czy chorób układu pokarmowego w dobie pandemii myślą bardzo nieliczni. Jak przyznają lekarze, to wszystko już niebawem odbije się na zdrowiu Polaków. A do statystyk ofiar koronawirusa należałoby doliczyć wiele osób, które nigdy COVID-19 nie miały i mieć nie będą, ale umrą lub w najlepszym razie stracą zdrowie na zawsze przez epidemię i wszystko, co z nią związane.

Profesorowie apelują

Problem dostrzegło dziewięcioro profesorów medycyny, którzy jako zespół Continue Curatio kilkanaście dni temu wystosowali do pacjentów oraz decydentów list otwarty. Wskazują w nim, że wielu chorych w obawie przed zakażeniem się COVID-19 zaniechało diagnostyki i leczenia chorób przewlekłych lub przerwało leczenie. W wyniku kilkumiesięcznego zawieszenia wielu świadczeń medycznych czas oczekiwania na ich wykonanie niepokojąco się wydłużył, a chorzy są zagubieni i pozostawieni bez opieki. W efekcie trafiają do gabinetów z dużym opóźnieniem, co istotnie zmniejsza szansę na skuteczne leczenie.
Reklama